niedziela, 22 grudnia 2013

Świątecznie

Wszystkie te rozproszone historie znów się odnajdą, kiedy usiądę z moimi najbliższymi do wigilijnego stołu. Dobrze, że te chwile są tak wyczekiwane. Drogie. Trwają do późna. Grzeją nadzieją do następnej jesieni. I tej Ostatniej Jesieni są zwieńczeniem. 

Myślę o opowieściach, których już nie usłyszę, wraz z głosem bliskich i znajomych, którzy odeszli na inną wieczerzę. Ile mogłabym jeszcze opisać, pytając ich o tak ważne szczegóły. O detale, które są przypadkowymi metafizycznymi rekwizytami, z którymi przyszło nam grać w tej właśnie sztuce.

Chciałabym znowu poczuć się dzieckiem, gdy odejścia były czymś dramatycznym, ale chwilowym - do pojawienia się następnej przyjemności, towarzysza, poranka kolejnego dnia. Zwiastującego nowe i fascynujące przygody. Wprost na wyciągnięcie ręki! 

Tym razem przygotowując się do Wigilii powyciągam wszystkie talerze po babciach i ciociach, prezenty od sąsiadek z poprzedniego miejsca zamieszkania - komplety do kawy. Przyjrzę im się ponownie, tym filiżankom, talerzykom, łyżeczkom. I zaproszę ich pierwszych właścicieli i nabywców do nas na kolację. Żeby znów porozmawiać, usłyszeć znajome głosy, corocznie powtarzane anegdoty. Przeniosą mnie one do krainy czystego powietrza, gdy stanę na progu następnego ranka.

Wszystkim zabieganym, zaabsorbowanym biegnącym czasem chcę złożyć życzenia spokojnych, zdrowych i wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia. Niech to, co ma przeminąć, przeminie. A o reszcie zdecydujemy, czy warto wspominać. Wracać. Czytać i pisać. 



wtorek, 17 grudnia 2013

Pozdrowienia dla bogiń

Przeglądarki internetowe podają wiele adresów, pod którymi mogę znaleźć moje boginie. Numer jeden to Wikipedia, potem lista adresów stron poświęconych poszczególnym portretom kobiecym. Złowione w jedną sieć informatyczną. W jedno źródło z wieloma dopływami, rzekami, mniejszymi strumieniami. Pod kilkoma adresami. Który będzie poste restante? Muszę zdecydować i czym prędzej wysłać swoje dla bogiń pozdrowienia i ukłony.

Informatyczną sieć rozsupłuję dla wyłuskania informacji o Dorze Maar, towarzyszce życia Picassa. Szukam adresów odsyłających mnie do wiadomości o Georii O` Keeffe i o Soni Delaunay. Wiem, że dla nich oraz dla kilkunastu innych kobiet Judy Chicago wystawiła ucztę, nazwaną Dinner Party. Jest to jedno z najważniejszych przykładów sztuki feministycznej. Powstało w latach 1974-1979 i ucieleśniało ideę restytucji historii z kobiecym, zapomnianym dotąd udziałem. Opierało się na znanym w kulturze symbolu uczty, zebrania przy jednym stole kobiet, które tworzyły historię. By udowodnić, iż była to nie tylko History ale Herstory. Pomysłodawczyni uczty, Judy Chicago, zaprojektowała indywidualne nakrycia dla każdej z zaproszonych kobiet: dla każdej z nich był przeznaczony bieżnik z wyjątkowym haftem, dla każdej z nich Chicago podała wyjątkowe nakrycie. Artystka zgromadziła przy jednym stole czarownice, pisarki, malarki, kompozytorki, uczone i polityczki. Obok Elżbiety I zasiadały Isadora Duncan i Emily Dickinson. Kleopatra obok Hildegardy z Bingen. Dora Maar obok Lee Miller, Marie Skłodowskiej-Curie oraz Jadwigi Andegaweńskiej, żony Władysława Jagiełły. W sumie 39 nakryć, a 999 nazwisk lub imion kobiecych wypisanych na posadzce, na której stał stół. Wybór gości został starannie przemyślany i był wynikiem prac asystentów Judy, poszukiwań, które trwały pięć lat i były czytaniem historii dziejów z uwzględnieniem kobiet, które uprawiały naukę, sztukę i politykę. Wyjątkowe nakrycia z wymalowanymi symbolami kojarzącymi się z konkretną postacią kobiecą miały być uhonorowaniem szczególnych osiągnięć indywidualnej damy. I tak nakrycie Elżbiety I wyszywane było perłami. Emily Dickinson zasiada przy serwecie wyszytej gałązkami kwiatów wyrobionych z ręcznie marszczonych pastelowych wstążek, co  w XIX wieku było wdzięczną panieńską robótką. Bieżnik Hildegardy wyszyty jest techniką nazwaną przez hafciarki liturgicznych szat – złocistym opus anglicanum.

Przywrócenie kobiet światu sztuki miało nastąpić przez wspólną wieczerzę. Pomysł artystki jest więc reinterpretacją Ostatniej Wieczerzy i zarazem dopełnieniem Historii.

O wyjątkowości niektórych, wspomnianych wyżej przedstawicielek pięknej płci, nie miałam dotąd pojęcia. Przeczytałam więc Ucztę bogiń profesor Marii Poprzęckiej, jak pierwszoroczna studentka ulubionego fakultetu: z zaciekawieniem, z entuzjazmem, z ogromnym zacięciem. Kameralne, jak podkreśla autorka, spotkanie książkowe, dla którego wystawna Dinner Party była kluczem, to spotkanie kilku artystek. Subiektywny wybór autorki. Łącznikiem między epokami jest oczywiście sztuka, w tym także sztuka życia, przejawiająca się na rozmaite, niekoniecznie społecznie akceptowane sposoby. Wyjątkowe kobiety nie zaistniałaby tak spektakularnie, gdyby nie ich świadomy wybór życia takiego, jakiego pragnęły, do jakiego dążyły.

Szczególnie zaintrygowały mnie losy Dory Maar, fotografki i artystki związanej z Picassem,  Georgii O` Keeffe, nazywanej matką sztuki amerykańskiej oraz Soni Delaunay, żony i muzy Roberta Delaunaya, twórcy idei symultanizmu. Na podstawie ich życiorysów można stworzyć portret wielokrotny kobiety-artystki, niekoniecznie skazanej na męską dominację i zgadzającej się na pozostanie w cieniu swego mężczyzny. Portret artystki? Raczej bogini. Do Dory, Georgii i Soni zaproszenia wyślę na adres………………….





środa, 11 grudnia 2013

Kombinezon

Społeczne oczekiwania? Niic bardziej bezwzględnego. Współcześnie nie mamy szans przed nimi uciec. Wszystko musi biec utartymi ścieżkami. Nawet indywidualizm jest podporządkowany regułom postępowania i zachowania się. Najpełniej pokazuje to chyba sztuka Jackson Pollesh w reżyserii René Pollesha, spektaklu granym w Teatrze Rozmaitości w Warszawie.

Kto współczesnie tworzy normy zachowań społecznie akcpetowanych i nieakceptowanych? Zastanawiałam się nad tym przy czytaniu Nocy i dnia Virginii Woolf. Dziś, gdybym kogoś pozwoliła sobie nazwać gentelmanem, stanowiłoby to powód do dumy, nie do sprzeciwu przeciwko konkretnym cechom przypisywanym danej warswtie społecznej. Zadziwiające. 

Belfast 2007 podczas wycieczki ze Świętym


Konwencjonalnie

Długo chorowałam po przeczytaniu Cząstek elementarnych Michaela Houellebecqua. Próbowałam porozmawiać o tej książce, ale nikt ze znajomych jej nie czytał, tylko oglądali jej filmową realizację. Ta książka jest dla mnie niewygodna: nie wiem, co o niej sądzić. Po co po nią sięgnęłam? Zachęcona króciutkim zdaniem na jej okładce (ponoć z recenzji Die Zeit): „Kultowa książka antynowowczesności”.

Dobra, jeśli już coś jest „kultowe” i jeśli jest „antynowowczesne”, to zawsze daję się złapać. Chyba pragnę jakiejś sensacji i uogólnienia, jakiejś podsumowującej w interesujący sposób panoramy współczesnego społeczeństwa europejskiego. W Cząstkach tego nie znalazłam. Nie mam tam nic, czego bym nie znała w opisach współczesnej kondycji ludzkiej. Z jej brutalizmem, seksem, pogonią za młodością, kalectwem psychicznym…  zmęczyłam tę książkę. I zaraz zaczęłam szukać na nią antidotum.

Sięgnęłam po Idealne matki Doris Lessing. Mimo niewątpliwego kunsztu, jaki przeświecał przez tę opowiastkę, skądinąd znakomitą i tak wyjątkowo sfilmowaną przez Ann Fontaine, to nie było to, czego szukałam jako leku na Cząstki. Dopiero w drodze powrotnej do domu, w podziemiach Dworca Centralnego na wystawie księgarni, dostrzegłam książkę zdolną przywrócić mi równowagę duchową. Andrzej Sapkowski, Sezon burz. Weszłam więc do księgarni oferującej mi jedyne remedium na bolączki i potrzeby mojej umęczonej duszy. Kupiłam lekarstwo zdolne przywrócić mi koherencję. Nie zawiodłam się.

Należę do wielbicielek Wiedźmina i prozy Sapkowskiego. Sezon pochłonęłam w jeden wieczór. Znajomi bohaterowie i podążanie za ich tropem to była dobrze mi znana konwencja, w której czułam się komfortowo. Wrócił spokój ducha i humor. Jedna tylko myśl przemknęła mi przez głowę: czy nie jestem za stara na te książki…Przekonałam się, że nie.

1. Michael Houellebecq, Cząstki elementarne. Warszawa 2008.
2. Andrzej Sapkowski, Sezon burz. Warszawa 2013.


   

wtorek, 19 listopada 2013

Kto się boi Virginii Woolf?

Dziś to pytanie może wywołać jedynie zwykłe wzruszenie ramion. Obojętność? Nie, zaraz zaraz…Skąd takie pytanie w ogóle? Tata zobaczył moje książki na stole. I zaraz z błyskiem w oku zapytał: Kto się boi Virginii Woolf? – No właśnie. – Dziś chyba nikt albo wszyscy. A jest czego!
Skończyłam fantastyczne Siedem szkiców autorki, której należy się bać. Zastanawiałam się, dlaczego tak zafrapowała mnie ta lektura. Chyba dlatego, że zmusiła mnie do wnikliwego czytania, to znaczy z m u s i ł a mnie, nie pozwoliła prześlizgiwać się oczom po kartce. Musiałam analizować każde zbudowane starannie zdanie. Co ciekawe – w miarę postępowania – stało się to naturalne. Po prostu uległam rytmowi i stylowi Ms. Woolf. Żeby nabrać nieco innej perspektywy do jej twórczości i osoby obejrzę dziś ze Świętym …Kto się boi Virginii Woolf? Z 1966 roku! Dzięki, Tato!

W kolejce w mojej głowie czekają na usystematyzowanie wrażenia z Cząstek elementarnych Michaela Houellebecqa.

W kolejce czytelniczej tymczasem ustawiły się:
  1. Doris Lessing, Mrowisko. Warszawa 2007.
  2. Doris Lessing, Idealne matki. Warszawa 2013
  3. Maria Poprzęcka, Uczta bogiń: kobiety, sztuka i życie. Warszawa 2012.
  4. Virginia Woolf, Noc i dzień. Kraków 2010.

piątek, 15 listopada 2013

Pisarka

– Czy zgodziłaby się Pani odpowiedzieć na kilka pytań? Pragnęłabym Panią poznać przez pryzmat odpowiedzi d l a  m n i e. Nigdy wcześniej nie czytałam Pani książek. Zbiór opowiadań Kocha, lubi, szanuje, opublikowany przez wydawnictwo Dwie Siostry w 2011 roku jest pierwszą Pani książką, z którą się zapoznałam. Celowo nie czytałam wywiadów z Panią, internetowe notki to było niezbędne minimum informacji o Pani dorobku.

Zaplanowałam, że Pani książka powie mi o coś o Pani. Będzie taką galerią, do której wejdę i, w miarę przechodzenia od eksponatu do eksponatu, nabiorę pewności, czy to, co widzę, podoba mi się, czy nie. Jak Pani podchodzi do lektury książek, które zamierzała lub planuje przeczytać? „Zabiera się Pani” jakoś szczególnie do ich czytania?

A może czytając, sama Pani pisze? Wielu twórców robi sobie swoje notatki na marginesach! Praktykuje to Pani? Na przykład pewien szczegóły, detal, który Panią zachwycił w czytanej książce. Lub po prostu zniechęcił Panią splot okoliczności lub niezbyt zręczne przedstawienie jakiejś „życiowej” sytuacji w opowiadaniu, które Pani czyta. Musi Pani ten indywidualny, pokraczny, błyskotliwy fragment jakoś skomentować. Ma Pani takie pokusy? Przepisać. Albo dodać własny komentarz. Napisać swoją wersję tego kulejącego, Pani zdaniem, fragmentu. Pokusić się o przestawienie kropki albo przecinka w innym miejscu zdania. Napisać do autora, by się ogarnął i nie wypisywał takich niedorzeczności.

Czy dama posunęłaby się do takiego stwierdzenia? Zaskoczyły Panią szczególnie jakieś listy od czytelników Pani prozy?

Kanadyjskość w literaturze – to zbyt ograniczający termin? Przez jakie szkło dałoby się spojrzeć na literaturę kanadyjską ostatnich stu lat, by ująć jej istotę?

Pisarzem się jest, czy się bywa?

Skąd wzięła się nazwa Gdynia w tytułowym opowiadaniu tomu Kocha, lubi, szanuje? Ma Pani jakieś związki z Polską?

   

czwartek, 17 października 2013

Sto 900 pomysłów na minutę

Wpadłyśmy wczoraj z przyjaciółką coś przekąsić do pobliskiej restauracyjki "Sto 900". Udało nam się pogadać i o pracy, i o związkach − a w tle pojawiała się literatura. Raz po praz parskałyśmy cytatami, zaś ulubionymi aluzjami okraszałyśmy sobie potrawy. Jak dobrze jeść i rozmawiać z kimś, kto chwyta w lot, co autor ma i miewa na myśli. A tak w myślach − obie mamy książki do przeczytania, na które ciągle brakuje nam czasu...

  1. Wirginia Woolf, Siedem szkiców. Warszawa 2009.
  2. Sue Townsend, Adrian Mole. Czas cappuccino. Warszawa 2003.
A to dopiero początek listy.

piątek, 11 października 2013

List

Jeśli w historii jest jakiś list, można być pewnym, że zagra on jedną z głównym ról w fabule. List łaskocze wyobraźnię. Uruchamia skojarzenia i wspomnienia. Co było przedtem, przed sięgnięciem po pióro? Cóż z listami w dwóch ostatnio przeczytanych książkach: Kobiecie z wydm i Domie z papieru

List w Kobiecie z wydm nie ujawnia nic. Jest tylko – jak mówi początkowo nieznany z imienia i nazwiska bohater – przypieczętowaniem losu jego autora. Listem, który miał zamiar wysłać kobiecie mu bliskiej. Przed samym jednak wyjazdem na urlop, postanowił nie wysyłać żadnego listu. Zostawił go w mieszkaniu, tak jak kilka innych drobiazgów, zdradzających jednak jego zainteresowania i możliwy kierunek wakacyjnej podróży. Kobieta nigdy się nie dowie o liście – nikt nie zajrzy do mieszkania uznanego za zaginionego bohatera powieści. A jednak ten list nie pozostaje bez echa. Ktoś o nim wie.

Bohater Domu z  papieru także ma związek z listem – otrzymuje przesyłkę, w której znajduje się ubrudzona cementem powieść Josepha Conrada, Smuga cienia. Bohater, znany profesor literatury w Cambridge jest tak zaskoczony wyglądem książki i jej niezwykłością, że postanawia odnaleźć nadawcę zagadkowej przesyłki. Wie, że nadawcę coś kiedyś łączyło z kobietą, która i jemu była bliska.

Obydwaj bohaterowie wyruszają w podróż w dalekie rejony. Los prowadzi profesora do Urugwaju, a anonimowego entomologa zafascynowanego materią piasku, aż na wydmy, na dalekie, prawie bezludne wybrzeże Japonii. Entomolog pragnie zostać odkrywcą nowego gatunku chrząszcza, który słynie z niebywałych zdolności adaptacyjnych. Czytał o jego krewnych i jest przekonany o istnieniu gatunku, którego jeszcze nie opisano. Zaskakujące, gdzie znajduje wspomnianego owada i w jakim towarzystwie. To odkrycie przyniesie mu coś więcej, niż tylko zaspokojenie własnej wiedzy.

Profesor literatury zaobserwuje niebywałe zjawisko na krańcu kraju, do którego dotarł. Odkryje nie tylko prawdę o nadawcy przesyłki. Stanie się niemym świadkiem miłości do hipertekstualności: krytopcytatów, analogii, ukrytych w... Sposobie ustawienia tomów książek w bibliotece.  Przesyłka z powieścią Conrada stanie się przepustką do zrozumienia niejednego sensu. Nie tylko powieściowego. 

 List – taka wstęga Möbiusa z paska paieru…

PS. Wiadomość na papierze jest dzisiaj moim motywem przewodnim. Właśnie dziś obejrzałam film Przed północą, gdzie także występuje niezwykły list. Może ja też napiszę do siebie, do kogoś.

wtorek, 8 października 2013

W stronę książek

Intensywność wyrażeń odnoszących się do czytania jest zadziwiająca. Można "utonąć w lekturze", "zatopić się w niej", "pogrążyć", "utonąć"... Mogę "połknąć" i "pożreć" jakiś opasły tom i nieco chudszy tomik. Mogę się zaczytać. Mogę uciec w książkę. Mogę ją tylko przekartkować, a mogę i przeczytać od deski do deski...Obecnie tropię powiązania między dwiema pozornie odległymi od siebie powieściami: Kobietą z wydm Abe Kobo i Domem z papieru Carlosa Maríí Domíngueza.  Żywioł w nich obecny jest potężny i fascynujący. Ślady nakreślę niebawem. 

Abe Kobo, Kobieta z wydm. Warszawa 1971.
Carlos María Domínguez, Dom z papieru. Warszawa 2005.




Powyższe zdjęcia zrobiliśmy ze Świętym podczas wycieczki na wydmy w Łebie w 2011 roku.

Odpowiednia perspektywa

Zazdroszczę Magdzie Kossak, że z takim poczuciem humoru potrafi opowiadać. Mnie ostatnio bardzo brakuje dystansu, żeby spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. A u niej? Proszę bardzo: na zawołanie tworzymy fun story, z hotelowego okna opisujemy wypadki historyczne z maja 1926 roku. Madzia użycza głosu swojej bohaterce, młodej mężatce Mimi  z męża Bigourdan  i zarazem z subtelną ironią kreśli jej portret...Młodej damy, mimowolnej uczestniczki istotnych wydarzeń z historii Polski. 
Kossakówna urzeka mnie umiejętnością opowiadania anegdot z życia wyższych sfer i artystycznej bohemy lat dwudziestych ubiegłego wieku. Ta ironia i groteska, z jaką odmalowuje portrety własne i znajomych... Bezpretensjonalne, lekkie, kobiece i pisane ze swadą. A niechby i trochę koloryzowała − to z wdziękiem. A niechby i własną mitologię rodziny Kossaków przyozdabiała − cudownie to robi. A właściwa pozycja − szelmy  w rodzinie  zawsze będzie dawała jej palmę pierwszeństwa. W takim stylu można przechodzić do historii literatury.

Magdalena Samozwaniec, Kartki z pamiętnika młodej mężatki. Warszawa 2011.



poniedziałek, 23 września 2013

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki"

Święty wrócił ze Lwowa i przywiózł mi stamtąd książeczkę Kossakówny. "Pożyczyłem dla Ciebie od kolegi" - powiedział. - Znalazł ją na ulicy, chyba wypadła jakiejś dziewczynie z torebki"... - dodał. - A w ogóle co ty wiesz o przewrocie majowym? - zapytał.  - Trochę, ale zapomniałam i to. - odpowiadam kokieteryjnie i  w stylu autorki Kartek... Znam klimat książek Magdaleny Samozwaniec i wiem, że Święty też. Czytałam mu kiedyś Z pamiętnika niemłodej już mężatki. Zabieram się zatem do skonsumowania znalezionej w sposób osobliwy książeczki. Może i wypadła jakieś dziewczynie z torebki, a może...


piątek, 13 września 2013

"Ptaszyna" Dezső Kosztolányiego

Powyżej narożnika wanny w rogu ściany zawisł pajączek. „Strzepnij go” – powiedziała mama. Nie strzepnęłam. Patrzę na niego codziennie i chyba nawet w myślach witam się z nim i żegnam. A on sobie wisi – a niech sobie wisi, dopóki struga wody go nie strąci. Przecież nikomu nie przeszkadza.
Jeśli bliżej mu się przyjrzeć i głębiej przy tym zastanowić – taki mały pająk jest pożyteczny: łapie muchy. Czeka sobie na swojej pajęczynce ze stoickim spokojem, aż taka roztargniona mucha nie wpadnie w jego sieci. A muchy są, jak wiadomo powszechnie, brudne, bo siadają gdzie popadnie i przenoszą mnóstwo zarazków, nikt ich nie żałuje, gdy wpadną w pajęczą pułapkę i zostaną ofiarami brutalnego świata przyrody.
Muchy są paskudne. Zgoda. Ale pająki, mimo swoich pożytecznych zajęć, też nie są ulubieńcami opinii publicznej. Uchodzą w jej mniemaniu za odrażające. Że kosmate. Że z długimi nogami. Pod mikroskopem widziane są po prostu potworne. Arachnofobia mniej lub bardziej uświadomiona męczy nas wszystkich. Na nic racjonalne, empiryczne dowody na pożyteczność pająków. Braku urody nie potrafimy niczemu i nikomu wybaczyć.


To chyba nie tylko niemożność akceptacji brzydoty. To jakiś nieuświadomiony lęk przed zarażeniem się nią, jak przed chorobą. Do tej pory sama nie znałam takich obaw, dopóki nie sięgnęłam po powieść Ptaszyna. Z zaskoczeniem dla samej siebie przyznałam się do tych lęków i do wielokrotnych w życiu cichych stwierdzeń: jak dobrze, że mnie to nie spotkało. Wstyd? Trochę. Ale oprócz tego coś więcej. 

wtorek, 3 września 2013

Czytanie odczuwalne

Z okładki Dziennika spogląda złośliwy, zgryźliwy tetryk. Czego można się spodziewać po zawartości opatrzonej taką twarzą? „Don`t judge a book by its cover”, jak powiada porzekadło wszechobecnej współcześnie kultury anglosaskiej. Będąc tej kultury oczywistą, na wpół świadomą, na wpół z wyboru partycypantką, nie osądzałam więc pochopnie, zagłębiwszy się w pilchową zawartość.

Zadziwiające: uderzająca spójność, wynikająca zapewne z narzuconej dyscypliny (zapiski te pojawiały się w „Przekroju” w latach 2010-2011), ożywia te teksty. Jedno zdarzenie – komentarz, jedno wspomnienie – opis i konsekwencje. Cudowne. Pochyla się więc J.P. nad bieżącymi, w mediach obecnymi wydarzeniami. Felietonowy styl w połączeniu z pilchową frazą jest niezwykle inspirujący. Do jakich wniosków się dochodzi? Że regularne pisarstwo jest jako taką ostoją wobec labilnej rzeczywistości? Ciekawe, ale zbyt oczywiste. Więcej skrzydlatych aforyzmów kryje w sobie kartoteka grzesznika J.P.

Po coś ten Pilch na drogę zwątpienia wkracza na początku Dziennika, wyrzekając się Boga i ukochanego klubu piłkarskiego Cracovii Kraków. Pod dyktando jakiego dajmoniona te zaprzaństwa wypisuje? Tajemnica raz po raz przebłyskuje przez karty Dziennika. Wycieczka dla czytelnika lubiącego zabawy z tradycją kultury…

„Dziś przeto w ramach rozpaczliwych i jak na razie bardzo nielicznych prób restrukturyzacji życia codziennego polazłem rano po gazety. Nigdy się to nie sprawdzało, więc teraz też nie, ale ponieważ teraz prawie nic się nie sprawdza, ta akurat niesprawdzalność mniej ostra”.Wpis z 13 lipca 2011 roku.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Mundur na dobranoc

Ostatnio znalazłam dwa uzupełniające się wzajemnie opisy dotyczące tej samej anegdoty w dwóch literacko rozbieżnych wcieleniach: W Czarnym ogrodzie Małgorzaty Szejnert oraz w Dzienniku Jerzego Pilcha. Sąsiedztwo wymienionych tytułów podyktowane zostało moim pragnieniem wypożyczenia "co akurat jest", a o czym czytałam, słyszałam, do czego dawno się już przymierzałam. W bibliotece stały oba tomy, więc czym prędzej zabrałam się do ich konsumowania.

Przedziwna koincydencja dotyczyła opisu wizyty Jarosława Iwaszkiewicza w kopalni Staszic w 1978 roku, gdzie pisarz przewodniczył XX Walnemu Zjazdowi Związku Literatów Polskich. Iwaszkiewicz w geście uznania dostaje mundur górniczy, pióropusz, kilof i lampkę. Jest bardzo wzruszony, jednak nastrój Zjazdu mąci wystąpienie wojewody katowickiego, krytykującego niektórych polskich pisarzy za warcholstwo. Iwaszkiewicz pozostaje sam na sali bankietowej "w przekrzywionych piórach na głowie", gdy zbulwersowani wystąpieniem wojewody zebrani, opuszczają bankiet. Taką relację przedstawia autorka Czarnego ogrodu, powołując się na sprawozdanie Jana Józefa Szczepańskiego.

W Dzienniku Pilcha znalazłam informację, iż Iwaszkiewicz został pochowany w górniczym mundurze na własną prośbę (co, podobno zostało doprecyzowane podczas spotkania autora Dziennika z panią Marią Iwaszkiewicz. Poproszony o ciemny garnitur kierowca, przywiózł z szafy swój, górniczy, ponieważ nie znalazł niczego odpowiedniejszego do trumny dla znakomitego pisarza.) 

Wyobraziłam sobie te przedstawione sytuacje, ich sekwencje i finał. Coś w tym jest symbolicznego?...Sama anegdota o Iwaszkiewiczu w kopalni jest przedziwna. I jeszcze ten mundur do trumny. Troszkę to podszyte śmiechem i strachem. Jak było naprawdę? Opowieść o wizycie Iwaszkiewicza w Czarnym ogrodzie jest tylko kolejnym pięknym kwiatem w całej historii Giszowca i Nikiszowca. Dodaje niezwykłości opowieściom o ludziach zamieszkujących dwie górnicze osady, których dzieje odmalowane są fantastycznym piórem. Sam Iwaszkiewicz w tej historii jest tylko elementem...o którym jednak warto wspomnieć, ze względu na rangę pisarza i kopalni, w której gościł z honorami.
U Pilcha anegdota dotyczy raczej perypetii wyboru trumiennego ubrania. Humor i groteska, jaką można zaobserwować tylko w życiu. Wspaniałe. 

Uwielbiam literackie dopełnienia i zbieżności. Światło, z jakim udaje się autorom oddać wrażenia prawdopodobnie towarzyszące opowieści. Cała historia, dwa spojrzenia. I ja - ofiara tego literackiego odkrycia. 

piątek, 26 lipca 2013

Ukraińska archeologia eksperymentalna

Dokopać się do dokumentów z przeszłości Ukrainy to nawet współcześnie ryzykowne przedsięwzięcie. Zwłaszcza dla kobiety, która w dodatku jest znakomitą dziennikarką telewizyjną. Czego jednak nie robi się dla ujawnienia prawdy o zakłamanej historii z czasów walczącej UPA? Dopominają się o nią duchy przeszłości. Dopomina się współczesna Ukraina, którą wyzuto z dziedzictwa i która nie może być nazwana w historii Europy i  Rosji inaczej niż „diabelskie igrzysko”. A może lepiej – Muzeum porzuconych sekretów?
Oksana Zabużko w swojej najnowszej powieści opowiada fragment historii Ukrainy, zrekonstruowany w ciągu siedmiu lat pracy pisarskiej na podstawie ocalałych dokumentów oraz relacji ustnych świadków i bohaterów tragedii lat czterdziestych.  Główna postać powieści – alter ego pisarki – Daryna Hoszczyńska, jest wspomnianą dziennikarką telewizyjną, która pragnie zrealizować film o kobiecie walczącej w UPA, Ołenie Dowhanównie. Daryna trafia na ślad fascynującej historii Ołeny dzięki Adrianowi, mężczyźnie z którym się spotyka. Ołena była cioteczną babką Adriana i, jak się okaże, postacią nietuzinkową, dzięki której prawdę o swoim własnym losie odkryje zarówno Daryna, jak i jej ukochany.
Ołena pojawia się na początku powieści jako kobieta z fotografii – jedyna, otoczona trzema mężczyznami, wszyscy stoją w lesie, chyba przed jakąś akcją; wokół dziewczyny roztacza się niezwykła poświata, która silnie pobudza wyobraźnię  Daryny. Dziennikarka szuka źródeł swojej fascynacji, co okazuje się brzemienne w skutki… Ołena jest zaledwie początkiem historii, która zahacza o zagadkową śmierć przyjaciółki Daryny, malarki Włady, o ojca Daryny, który zmarł w zakładzie dla obłąkanych po walce z indoktrynacją rosyjskiego reżimu. Poszukiwanie prawdy o powstańczej przeszłości Ołeny doprowadzi Darynę do ujawnienia wielu tajemnic rodzinnych i zawodowych, jak się okaże, zdominowanych przez politykę.
Inicjacja w prawdziwe sekrety odbywa się na poziomie powieści skonstruowanej na motywie romansu pomiędzy przebojową dziennikarką a niespełnionym naukowo fizykiem, parającym się handlem antykami. Tłem ich romansu jest współczesny Kijów i Lwów. Przyciągające się przeciwieństwa charakterologiczne są okazją do odzwierciedlenia tej relacji w błyskotliwych dialogach między kochankami. Wątek romansu przyciągających się zafascynowanych swoją innością ludzi, otwiera powieść na historie pozostałych postaci, które domagają się prawa głosu. Mówią – także zza grobu. Korowód postaci kobiecych rodzi symboliczne skojarzenia wzmocnione nawiązaniami do ukraińskiego folkloru. Te postacie dzięki medium – Darynie – mogły przemówić. Dziennikarka przy okazji realizacji niezależnego filmu dokumentalnego odkryła sekrety, które zostały ujawnione czytelnikom…W powieści wykorzystującej techniki reportażu, retrospekcji, monologów wewnętrznych, oddanych w sposób arcymistrzowski w przekładzie Katarzyny Kotyńskiej. 

Jako czytelnik zwiedzałam to muzeum porzuconych sekretów kilka nocy z rzędu, non-stop. Niezapomniane przeżycie.  


środa, 17 lipca 2013

And the Nobel goes to...

Zagrzebałam się w Pamiątkowych rupieciach i zaczytałam w Miłoszu, jakoś w tym samym czasie. Refleksje o ostatnich polskich laureatach sztokholmskiego turnieju. Ich biografie rozciągnęły we mnie granice tolerancji dla postaw artystów. Dodały wrażliwości. Jak to się dzieje, że literacki portret to dopiero początek opowieści? 

Andrzej Franaszek, Miłosz. Kraków 2011.
Joanna Szczęsna, Anna Bikont, Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej. Kraków 2012.

środa, 10 lipca 2013

Jeden Świetlicki

Zabawa autora z symboliką liczb trwa od czasów opublikowania powieści Dwanaście, TrzynaścieJedenaście. Zapytany na jednym z wieczorów autorskich o zinterpretowanie najnowszego tytułu swojej książki poetyckiej, Jeden, Świetlicki odpowiedział, iż „tytułowe jeden to jeden i już”.
Czyżby naprawdę nie było w tym żadnego poetyckiego tropu? Poszukiwanie śladów powieściowego nieudacznika Mistrza i neurotycznego bohatera lirycznego Marcina w najnowszym tomiku Jeden prowadzi do niezwykłego odkrycia. Tytułowa jedynka to prostota urzekającej prawdy, która staje się udziałem nowego bohatera lirycznego. (I chciałoby się dodać: I TYLE − przywołując fragment z wiersza Cha chet).
Zanim jednak odkryje i ujawni tę jedność, w wiele zakończeń i w wiele początków historii miłosnych, mieszkaniowych, spacerowych, kawowych i alkoholowych uwikła się nasz nowy Bohater. Opisuje te swoje przypadki z ogromną autoironią, dystansem, zachwytem i otwartością. Jest niezwykle podatny na nastroje, zwłaszcza w towarzystwie kobiet:  „Idzie przede mną po schodach. Jej nogi lśnią od deszczu. (…) To jest specjalne światło. To są sekundy specjalne, abym miał za czym tęsknić.” (…). Podróżuje w wiele miejsc, z których wrażenia skrzętnie dokumentuje, opatrując swój intymny dzienniczek datami, będącymi jednocześnie tytułami utworów: 26 czerwca; 3 lipca, gdzie indziej, w kosmosie; 5 lipca; 20 lipca, Wrocław. Wreszcie manifestuje swoją chęć porzucenia dotychczasowego miejsca zamieszkania, miasta, w którym jest całodobowy monitoring, miasta przypominającego fikcyjne Gotham z opowieści o Batmanie. Nasz Bohater buńczucznie zapowiada: „Opuszczam Gotham/ z kobietą kotem!/ i niech to miasto sczeźnie!/Tak wiele dałem,/aby przetrwało,/ teraz już mi się nie chce. (…)  Porzucenie starego miejsca ma być jednocześnie pożegnaniem przeszłości i − być może − starych nawyków.  W końcu przy boku naszego Bohatera jest nowa wspaniała kobieta, która towarzyszy mu w przeprowadzce „ z ło/do bro”, Zamierzone „Białoszewskie” inspiracje językowe, które przywołuje Świetlicki,  są niczym rusztowania pomocne w tworzeniu autoironicznego wizerunku siebie – nowego lokatora i nowego kochanka: „O, dom! Prosto z ostrego słońca! Chłodna klatka!/ Jest wanna! O, dom! Biorę! Biorę go za dom!/ Jest wanna i są okna! O, jest i podłoga! (…)”.
Konotacje literackie i popkulturowe klisze są w wierszach z tomu Jeden czytelne i zarazem subtelne. Świetlicki mruga porozumiewawczo do czytelnika, ale równocześnie pozwala swemu Bohaterowi osiągnąć pewien status, obłaskawienia siebie, przestrzeni, zawsze z humorem, zawsze z nadzieją, zawsze z ograniczonym zaufaniem do tego, co jest, a co za chwilę może stać ulec metamorfozie. Poczucie humoru, przebijające w opisach zmagań Bohatera ze sobą w nowym miejscu, jak się okazuje – jednak w Krakowie, ale na Kazimierzu, co w niektórych środowiskach za Kraków uznawane nie jest, „bo tylko centrum Krakowa jest”; nowe związki, stare przyzwyczajenia – to wszystko tworzy konglomerat osobowości, szczerze wyznającej czytelnikowi w wierszu Chyba tak to należy rozumieć: „Piszę teraz/ jak chłopiec. Wylewa się ze mnie./ To znaczy pewnie:/ idzie śmierć, / ale wybiera dłuższą drogę. (…)”.  Bez cienia wątpliwości pewność nie byłaby tak jasna i oczywista. 

piątek, 7 czerwca 2013

Kilka zdań

Miło

Wzruszające: dziewięćdziesiąt milionów dolarów
za obraz artysty ze Stanów.
- Pójdziemy obejrzeć to płótno w Warszawie?
Słodka propozycja wyjścia do muzeum w nadchodzący weekend.
- Wybierzmy się na chwilę
nigdy nie byłeś mi droższy
niż teraz, przed aukcją. Egzekucją.


Ponownie

Na domiar złego
pokrzywy zarosły bratki,
więc trzeba pielić.
Pełłam, byłam na tym cmentarzu znacznie wcześniej,
niż zauważyłeś ten ślad bytności
nieproszonych gości.


Ekolożka

Wysyp znajomych -
szukam odnawialnych źródeł
towarzyskiej energii,
nie chcę samospalenia
w kawalerce,
gdzie kiedyś bioodpady
wypływały pod nadzorem nocy.

piątek, 17 maja 2013

Andrzej Stasiuk "Dziennik pisany później"


Sztuka podróżowania wymaga solidnych podstaw: geografii, znajomości języka obcego, talentów organizacyjnych, nakładów finansowych, wiedzy na temat zwyczajów w krajach, do których podróżnik pragnie dotrzeć. Dla przemierzającego po raz któryś Bałkany Stasiuka, najważniejsza jest geografia mentalna, u podstaw jego kolejnej wyprawy stoi pytanie: Ile prawdy jest w tym, co już wiem na temat kraju, do którego jadę? Przyczynek do rozpoczęcia podróży podyktowany jest ciekawością i chęcią konfrontacji mitu z rzeczywistością: Ile znowu sprawdzi się z tym, co zobaczę i spotkam. Małym kosztem, z pomocą miejscowych, posługując się łamanym włoskim, polskim, angielskim, spróbować dotrzeć tam, gdzie wojna zostawiła swoje ślady. W jakim celu?

Analiza przypadków, jakie Stasiuk podaje czytelnikowi do interpretacji, płynie z wrażeń międzykulturowych. Oto ja, mieszkaniec cieszącej się pokojem ojczyzny, wjeżdżam na teren, po którym przetoczyła się zawierucha dziejowa. Wjeżdżam na obszar, który był właściwie początkiem wszystkiego, beczką prochu, wielkim wybuchem… Wiadomości szkolne, historie z dzieciństwa, wspomnienia babć o tym, jak to „na wojence nieładnie”, relacje dziennikarskie z wojny w Kosowie – wszystko to w zetknięciu z postapokaliptycznym krajobrazem, na jaki natyka się bohater, buduje jego relacje z podróży. Wymagające wszak opisania na bieżąco, choć Stasiuk tego nie robi. Dlaczego, z jakiej przyczyny? Okoliczności, które towarzyszą spisywaniu opowieści później – po siedmiu miesiącach, po pół roku, gdy bohater ponownie znajduje się w znanych sobie miejscach na Bałkanach –  wymykają się jednemu słusznemu wytłumaczeniu. „Bo chcę wiedzieć, że nic się tam nie zmienia” – przyznaje sam bohater. Skoro mogę być żywym świadkiem przeszłości tylko na Bałkanach, co za różnica, kiedy opiszę to, co zobaczyłem?

Przestrzeń do ogarnięcia i dystans od pokonania budują perspektywę Dziennika pisanego później. Wyjątkowość Bałkanów według Stasiuka polega między innymi na tym, że może się on w nich poczuć jak obcy i swój jednocześnie. Szereg skojarzeń na temat siebie jako najeźdźcy, jako podróżnika, jako bohatera, jako popychanego ciekawością podróżnego, prowadzi do potrzeby spojrzenia wstecz, na północ, na swoją ojczyznę. Wobec Bałkanów bohater szuka w sobie polskości. Do czego prowadzi ta próba? Czy to wyłącznie literacka potrzeba pisarza? Odpowiedź znajduje się między tym, co zapamiętane, a tym, co zobaczone. 

poniedziałek, 6 maja 2013

Tylko dla chłopaków

Za sprawą Świętego, majowy weekend spędziłam głównie w męskim towarzystwie: wujowie, dziadkowie, ojcowie, synowie i bracia. Pierwiastek żeński był naprawdę dodatkiem. Obecność panów współgrała z książką, którą zabrałam na wyjazd: Pan Lodowego Ogrodu, tom II. Właściwie po pierwszym nie miałam ochoty sięgnąć po następny, ale przekonała mnie pani bibliotekarka. W końcu wzięłam i drugi, i trzeci, tak na wszelki wypadek. I dobrze.
Drugi tom zainteresował mnie bardziej niż pierwszy. Dlaczego jednak w trakcie czytania mam wrażenie, że to literatura dla chłopaków? Wymyślam jej żeński odpowiednik. Pani Lodowego Ogrodu? To chyba już gdzieś było - w krainie baśni.

A oto kilka "kwiatków" z ogrodu, w którym siedziałam z Panem na kolanach.






czwartek, 25 kwietnia 2013

Bohater literacki

Zastanawiam się: do kogo należy bohater literacki? Do autora czy czytelnika? Kilka ostatnio przeczytanych artykułów i książek wzbudziło we mnie wątpliwości, kto tak naprawdę jest twórcą książkowych charakterów...

piątek, 19 kwietnia 2013

Momencik

Im więcej pracy, tym większa ochota na czytanie. Do tego frustracja, że bardzo brakuje mi czasu, dużo pracuję, a mało efektów, albo trzeba na nie czekać niewyobrażalnie długo. Udało mi się wczoraj usiąść na chwilę w Parku w Łazienkach i podczytać nowy nabytek: Ojczyzny wyobrażone Rushdiego. Teraz muszę poczekać na następną wolną chwilę. A Wy co teraz czytacie? Na jaką książkę wystarcza Wam czasu, a jaką odkładacie na później? 




środa, 17 kwietnia 2013

Już wkrótce


"Włoskie szpilki" Magdaleny Tulli

Każda kobieta ma swoje szafie małą czarną i parę szpilek. Tytułowa para włoskiego obuwia jest czymś wyjątkowym w garderobie bohaterki. Nie są to zwykłe buciki, wkładane na szczególne okazje. To synonim luksusu, który w rzeczywistości postkomunistycznej Polski bywa powodem kłopotów bohaterki. 

Problemy dziewczyny, która ma na imię "może Karolina, może Małgorzata" zaczynają się od...Ustalenia imienia i od włoskiego nazwiska. Budzi ono ciekawość i niechęć w szkolnym środowisku. Dziewczynka odstaje od rówieśniczek, bo inaczej się nazywa, bo ciągle spóźnia się na lekcje, bo ma inne ubrania, bo jest bardzo słabą uczennicą, z której można się bezkarnie śmiać i żartować. Bohaterka, która ma świadomość małej dziewczynki i dorosłej kobiety, próbuje zrozumieć tę niesprawiedliwość, jaka ją spotyka. Dlaczego się z niej śmieją? Dlaczego raz posądzono ją o kradzież pieniędzy i dyrektor zamknął ją w klasie, a ona nie protestowała, bo nie umiała się obronić? 

Włoskie nazwisko po ojcu, zagraniczne ubrania, częste pobyty w kraju taty, gdzie wszystko jest dla dziewczynki czymś innym, niż szara polska rzeczywistość lat sześćdziesiątych - to fundamenty niezwykle skomplikowanej postaci bohaterki, poszukującej własnej tożsamości. 

Podróże do źródeł osobowości, które odbywa Małgorzata-Karolina, to te między Warszawą a Mediolanem i te, które bohaterka zna z historii rodzinnych włoskiego rodu swoich przodków. Małgorzata-Karolina odkrywa, że nosi w sobie wspomnienia matki, która przeżyła wojnę w obozie koncentracyjnym. Relacje z rodzicielką są dość zawiłe i odbiegają od modelu doskonałych więzi matki z córką. To powód rozterek i ciągle powracających pytań Karoliny: Dlaczego tak? Dlaczego ja?

Pytania, te wypowiedziane a także i te, które wiszą w powietrzu, niezwerbalizowane, pozostają. Karolina-Małgorzata próbuje odkryć swoje miejsce w rodzinnej historii. A historia rodzinna jest elementem tej większej siły dziejowej. Bohaterka postrzega ją na kształt włoskiego elementarza dla dzieci, gdzie obrazki odwzorowują relacje: rzecz-nazwa, symbol-znaczenie. Ta prostota jest jednak pozorna i złudna. Podobnie jak łatwość w kompletowaniu garderoby do walizki zabieranej ze sobą w podróż, którą nazywa się życiem. Okaże się, jak zwykle po fakcie, które ubrania były potrzebne na nadarzające się okazje. 

czwartek, 11 kwietnia 2013

"Sztuka czytania"

O jakich książkach się dyskutuje? Oglądam w Internecie odcinki programu Sztuka czytania i już wiem, na co zapoluję w księgarniach i bibliotekach (a także wśród regałów w domach przyjaciół):

  1. Ojczyzny wyobrażone Salmana Rushdiego,
  2. Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym Grażyny Jagielskiej,
  3. Książka wszystkich rzeczy Guusa Kuijera.
Tymczasem wracam do lektury wybranej samodzielnie z bibliotecznej półki, do Saturna Jacka Dehnela. Naprawdę doskonale się czyta. Tym razem Jacek zachwyca umiejętnością opisywania malarstwa i odkrywa zagadkę jednego z najsławniejszych malarzy w historii....Fascynująca opowieść, napisana ze znajomością rzeczy. Coś, co tygrysy lubią najbardziej.


piątek, 29 marca 2013

i żyli długo i szczęśliwie

Kusi Was czasem, żeby zmienić zakończenie książki?  Ja już napisałam wiele alternatywnych finałów. Dla siebie. Dla bohaterów.
Jest jednak powieść, której zakończenie znam od bardzo dawna i które zawsze czytam przy okazji Świąt Wielkanocnych. Tego zakończenia nie potrafiłabym zmienić. 
Zanim jednak znów dopełni się historia, chcę jeszcze chwilę potowarzyszyć jej bohaterom.

"Łoże znajdowało się w półmroku, kolumna osłaniała je przed księżycem, ale od wiodących na taras schodów do posłania ciągnęło się księżycowe pasmo. I procurator, skoro tylko stracił kontakt z otaczającą go rzeczywistością, zaraz ruszył po owej jaśniejącej ścieżce i poszedł nią ku górze, wprost w księżyc. Aż się roześmiał przez sen, uszczęśliwiony, że tak piękne i niepowtarzalne było wszystko na tej przejrzystej niebieskiej drodze. Szedł, towarzyszył mu Banga, a obok kroczył wędrowny filozof. Dyskutowali o czymś nader ważnym i niezmiernie skomplikowanym i żaden z nich nie mógł przekonać drugiego. Nie mieli żadnych wspólnych poglądów, co czyniło ich dyskusję szczególnie interesującą i sprawiało  że mogła się ona ciągnąć w nieskończoność. Dzisiejsza kaźń, oczywista, okazała się jedynie zwykłym nieporozumieniem;(...)".

środa, 20 marca 2013

W drodze


Jadąc do...

W końcu dotarłam do Dukli Andrzeja Stasiuka: w piątkowe popołudnie w bibliotece, gdzie sama między regałami szukałam najlepszego lekarstwa na zmęczenie zimą. Oprócz bibliotekarki słuchającej radia, w bibliotece nie było nikogo. Na moje dreptanie w miejscu mogła pomóc jedynie podróż z przewodnikiem, który, w razie czego, potrzymałby mnie za rękę. 

Ten moment, kiedy brałam z półki książkę i zapach kurzu zmieszał się z muzyką z radia ZŁOTE PRZEBOJE.  - Nieważne, co było, nieistotne, co zdążę zrobić, a czego nie zdążę - ta chwila lśniła i nie wiem, ale czułam bicie jej serca, drganie powietrza. Wzięłam Duklę jak głęboki oddech. 

Zelektryzowała mnie, uwiodła. To nie były późniejsze książki Stasiuka, lepkie od mordów, pełne pomyj i popłuczyn metafizycznych. To było coś, co błyszczało, jak punkt na mapie, coś co wskazywało kierunek. Szłam prawie na oślep. Gdyby tamten podsunął mi wtedy to - do podpisania...





wtorek, 19 marca 2013

Dodatek

Nie mogę dokończyć książki, jest irytująca i nie tego szukałam. Podczytuję tylko, przewracam kartki, byle dalej, a i tak wiem, jak się skończy. Zwykle nie czytam ostatnich stron wcześniej, ale może tym razem tak zrobię, żeby mieć spokój. Denerwuje mnie, że dałam się nabrać i okładka okazała się bardziej interesująca niż zawartość. A może mój nastrój nie współgra z klimatem powieści? Kto dobiera książkę do aktualnego stanu emocjonalnego?

piątek, 15 marca 2013

Kozaki.pl

Kozaki w stylu militarnym zawiodły. Pośpiesznie zasuwany suwak pękł. "Nic z tego nie będzie" - zawyrokowałam i oficerki, w których przyszłam do tego miasta, by w nim zamieszkać, powędrowały do wyblakłego żółtego pojemnika na odzież używaną. Mimo wszystko nie chciałam ich skazywać na exodus.Ale przecież zima w odwrocie, można się przygotowywać do kampanii wiosennej i wyciągnąć coś lżejszego...
A jednak niełatwo mi przyszło rozstać się z tą parą butów, ot...

Wiem, że przecież nic mi nie grozi, nie usłyszę w nocy strzałów, a to, że mieszkam w mieście ruin, nie jest wyrokiem - zawsze mogę zdezerterować, zmienić miasto, nazwisko, ubiór. Czasem śnię nieswoje sny o powstaniu i o czasach, które znam już tylko z książek, filmów, relacji. Nie dotyczy mnie tamten czas, w którym trzeba było szybko się ubrać i wybiec w głuchość następującą na pięty. A jednak te oficerki, te kozaki, które nie dały się tak szybko zasunąć - zwyczajnie pękły. Wtedy, gdy je kupowałam, były drogie, bo markowe. No, ale wszystko ma swoją żywotność. - I cenę - podpowiada mi ktoś, kto pewnie założyłby te kozaki, a jego nogi wydawałyby się w nich jeszcze dłuższe. (Do powyższej sceny pasowałaby muzyka Ramsteina i cienki bat, który dziś kojarzy się tylko z przyjemnością dla wybranych).

poniedziałek, 11 marca 2013

Farewell, miss

Raz na jakiś czas dopada mnie ochota, żeby rzucić to wszystko i pojechać gdzieś, gdziekolwiek, byle dalej. Jakby mi ktoś zaproponował, dajmy na to, wyjazd nad morze - w pięć minut spakowałabym walizkę i stała w drzwiach. Gdyby to był wypad na Madagaskar - bez mrugnięcia okiem zostawiłabym to wszystko tutaj i pojechała - tam.

Po co tu, do diabła, siedzieć?! Gdzie indziej są lepsze miejsca, cieplejszy klimat, milsi ludzie, łagodniejsze wzgórza, smaczniejsze jedzenie. Gdzieś dalej jest znacznie, znacznie lepiej. Nie wiem, gdzie to jest, ale na pewno tam jest piękniej.

Tęsknota za ruchem, przemieszczaniem się i związanym z nim przyjemnością obserwowania zmieniającego się krajobrazu za szybą auta, pociągu, samolotu. Uciążliwa stagnacja, która obezwładnia. Nostalgia, która nie daje niczego w zamian.

Święty nie mógł już słuchać mojego narzekania i kupił mi na urodziny książkę "Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy". Dawno nie dostałam wspanialszej mapy marzeń.




piątek, 15 lutego 2013

Zakazane tytuły

W bibliotece moich rodziców zawsze było kilka książek, których, gdy byłam małą dziewczynką, mama nie pozwalała mi czytać. Oczywiście starałam odgadywać po tytułach, co kryją te zakazane książki. "Trędowata" była powieścią o strasznej chorobie. "Lalka" o zabawce. (Kto napisał aż trzy tomy o zabawce?); "Trzecia płeć" i "Ciała i dusze" były poza moją wiedzą, ale wyobrażałam sobie, że pewnie muszą to być opowieści naukowe i pewnie o lekarzach. 

Później, gdy mogłam już sięgnąć po te zakazane książki, okazało się, co naprawdę kryją. Byłam zaskoczona, ale nie rozczarowana. 

Czy pamiętacie z dzieciństwa jakieś tytuły poruszające wyobraźnię? Jakich książek nie pozwalano Wam czytać? Które przeczytaliście jako dzieci a później jako dorośli? 

czwartek, 14 lutego 2013

O miłości (i innych demonach)

Bez obrazy

Bez obrazy, ale
nie będziesz ze mną jadł.
Ten zapach świeżej trawy
rozcina brzuch szybciej
niż usta.


Powrót

- Lepiej byś powiedział coś do rymu
zamiast gapić się na sutki bluszczu.
idziemy ulicą Profesorską,
weź mnie w garść.
Słuchaj uważnie - chcę usłyszeć raz jeszcze,
że wracamy pod wapienne niebo
skorupy
Sperlongi.



wtorek, 12 lutego 2013

Kochanie, zabiłam nasze koty

Gdybym miała przetłumaczyć tę książkę na język obcy, przypuśćmy na angielski, byłby to sprawdzian ze składni i stylistyki. Bo książka Doroty Masłowskiej jest zbudowana z prześwietnych fragmentów zaburzonych szyków, anakolutów, przyozdabianych neologizmami. Te znakomite fragmenty składają się na całość tworu, który trudno zaklasyfikować. Beletryzowana biografia? Reporterskie ujęcia współczesnego miasta-konglomeratu, ni to Londynu ni to Warszawy; przygodna, celowo niespójna powiastka o samotności w dzisiejszym świecie? To, co stylistycznie uchwytne, to opowieść, przez warstwę której przeziera nieuchwytne. Zagęszczenie, niespójność, przygodność, wielogłosowość, służy samemu opowiadaniu.

Gdybym tłumaczyła tę książkę, musiałabym opowiedzieć o języku w innym języku. I znaleźć sposób, by była to sensowna interpretacja. Interesujące.

piątek, 8 lutego 2013

czwartek, 7 lutego 2013

Do czytania na siedząco

Poproszona przez znajomą maturzystkę o pomoc w przygotowaniu do prezentacji, a tym samym zobowiązana do odświeżenia sobie treści książki, odkurzyłam znaleziony egzemplarz…Ludzi bezdomnych Żeromskiego.

Utwierdziłam się w przekonaniu: są książki, które czyta się tylko na siedząco.

Usiadłam przy pierwszym rozdziale: co za filmowy początek: Luwr, posąg Venus z Milo i podziwiający go młody, przystojny mężczyzna. Wielbiciel sztuki a do tego praktykant medycyny. „W tak sprzyjających okolicznościach pewnie zaraz kogoś spotka” - myślę -  i rzeczywiście! – Spotyka. Młode panny z Polski, pod opieką swej babci i guwernantki,  przebywające akurat w Paryżu i też w Luwrze na wycieczce, bo to do edukacji młodych panien z dobrych domów należy. Rozsiadam się wygodnie. Hm, tak krótko, a już wiemy, że coś  będzie na rzeczy…Zwłaszcza że sylwetka młodej nauczycielki, podróżującej z pannami i ich babcią,  jest opisywana dość szczegółowo i to nie tylko poprzez wyrażanie śmiałych sądów o zgromadzonych w Luwrze dziełach… Judyma zaciekawia ta odważna osóbka, a do tego ulega on tajemniczemu spojrzeniu jednej z młodszych panien Olszańskich. Wszystko to zapowiada pewną powieść obyczajową, zachęca do zmiany miejsca czytania, choćby do przeniesienia się na kanapę. Wygoda i komfort pewnych konwencji szepczą cicho, że warto sięgnąć przy czytaniu po bombonierkę…

Nie przeniosłam się jednak na żadną otomanę, bo akurat akcja przeniosła się do Warszawy, a ja wraz z nią. Spod paryskich markiz na niewygodne salony polskiej szlachty i inteligencji początku XX wieku. Gdy na scenę wkracza społeczeństwo polskie i polityka, mogę tylko stłumić krzyk O tempora! O mores! 

Konwencje trafił szlag.

Nie chce mi się już siedzieć, ale siedzę dalej i czytam o Judymie Tomaszu. Czuję narastającą agresję  wobec tego doktorka, który chciałby zmieniać, robić, reformować…A przecież medycyna jest interesem, jak każdy inny!

Judym próbuje przekonywać, że to powołanie i moralny obowiązek każdego konsyliarza, by być kimś więcej niż lekarzem. By zadbać o społeczeństwo zmęczone pracą na nowych kapitalistycznych warunkach. Próbuje, ale nieskutecznie. Jego wystąpienie w domu doktorostwa Czerniszów jest porażką.
Irytująca i zadziwiająca jest wiara tego doktora w to, że uda mu się zmienić środowisko i popchnąć „bryłę z posad świata”. Czy dzisiejszy Judym zostałby we Francji, na Zachodzie i tam próbował swoich sił jako lekarz? Może. Przecież dziś nie ma prawdziwych ojczyzn, dla których warto coś zmieniać, są lepsze i gorsze warunki bytowe, można wybrać to, co korzystniejsze finansowo. Praca wolontariuszy jest dobra, o ile podejmuje się ją w pewnym wieku, a potem można pochwalić się w CV, że pracowało się dla organizacji czy fundacji non-profit.

Dlaczego miałabym wstać z tego krzesła i przestać czytać? Siedzę dalej i czytam, robię notatki, przyklejam kolorowe karteczki oznaczając cytaty. Jeszcze raz czytam te dziwne i urzekające humorem i zmysłem obserwacji, fragmenty o Dyziu i o bratowej Tomasza w podróży. Wspaniałe ślady wielkich powieści w nich odnajduję. Już chcę wstać i popatrzeć przez okno, ale za chwilę pojawia się romantyczna i konwencjonalna postać romansowa, guwernantka Joasia. Wraz z ukazaniem się jej na kartach powieści, jestem świadkiem kolejnej porażki Judyma, który w finalnej scenie zostawia ukochaną kobietę. Co za tupet. Co za gest. Nie wiem, czy bym wybaczyła taką postawę. Wątpię, bym kiedykolwiek zapomniała.

Dlaczego on się tak bał zostać z ukochaną? Czyżby nie miał siły? Musiał swoją donkiszoterię kosztem tej wybranej przez siebie dziewczyny kontynuować?

Gdyby pomyśleć o takim współczesnym odpowiedniku doktora Judyma: jedzie tam, gdzie jest mu lepiej i tam pracuje w swoim fachu. Nie ma skrupułów, co nie znaczy, że jest niemoralny. Po prostu liczy się dla niego komfort pracy, warunków socjalnych, przyzwoita pensja. To sprawia, że czuje się dobrze, stać go na założenie rodziny. Przecież trzeba pracować  i normalnie żyć. Nie uważam, żeby równało się to z hańbiącą etykietką „dorobkiewicza” i „mieszczucha”. Rezygnować z siebie w imię jakiś absolutnie nierealnych celów? Przecież to lekkomyślne.

A gdyby napisać taką powieść-kontynuację losów Judyma albo ciąg dalszy pamiętnika Joasi. Kim by się stała? Agresywną feministką czy przykładną żoną dobrze zarabiającego bankiera, mającą stałego kochanka? Prywatną nauczycielką a może podróżniczką, która wybrałaby się w dalekie wojaże, by nigdy stamtąd nie powrócić? Gdzie i jak by żyła? W jaki sposób przestała by być konwencjonalną postacią, stworzoną jako tło dla poczynań ideowca?

Muszę wstać i to przemyśleć.


Rodzina słowem silna

Wróciła zima. Kilka godzin śniegu czytam Rodzinną Europę. Klon za oknem już prawie zasypany. Cieszę się z perspektywy, jaką daje mi książka.

Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Zastanawiam się, jaką minę miałaby Europa, poproszona przez autora-fotografa o smile, o zapozowanie do zdjęcia. Say cheese, Europe.

piątek, 1 lutego 2013

Na początek

O ile w życiu lubię jasne sytuacje, o tyle w literaturze - niekoniecznie. Im bardziej zaskakujące i pełne zagadek fabuły, tym lepiej. Śmiem twierdzić, że w dobieraniu się do głębokich pokładów zaklętych w książkach mało kto mi dorównuje. Mroczne zagadki intencji autorskich to moje hobby.

Uczucia, które rodzą się w trakcie czytania, tworzą sieć wzajemnych powiązań między literaturą a życiem. Te relacje bywają bardzo subtelne i skomplikowane. Spotkanie z literaturą zawsze pozostawia ślad, niezatarte wrażenie, które trwa jeszcze jakiś czas. Po przeczytaniu książki, w przypływie emocji, często robimy różne rzeczy...O tych inspiracjach płynących z książek można pisać w nieskończoność. A zatem - do dzieła!

Jeśli, tak jak ja, szperacie w literaturze, by znaleźć odpowiedzi na pytania albo chcecie odciąć się od rzeczywistości i podążać śladami bohaterów lub pragniecie po prostu zabawić się z książką, zapraszam do dzielenia się przyjemnościami płynącymi z tekstów.