czwartek, 7 lutego 2013

Do czytania na siedząco

Poproszona przez znajomą maturzystkę o pomoc w przygotowaniu do prezentacji, a tym samym zobowiązana do odświeżenia sobie treści książki, odkurzyłam znaleziony egzemplarz…Ludzi bezdomnych Żeromskiego.

Utwierdziłam się w przekonaniu: są książki, które czyta się tylko na siedząco.

Usiadłam przy pierwszym rozdziale: co za filmowy początek: Luwr, posąg Venus z Milo i podziwiający go młody, przystojny mężczyzna. Wielbiciel sztuki a do tego praktykant medycyny. „W tak sprzyjających okolicznościach pewnie zaraz kogoś spotka” - myślę -  i rzeczywiście! – Spotyka. Młode panny z Polski, pod opieką swej babci i guwernantki,  przebywające akurat w Paryżu i też w Luwrze na wycieczce, bo to do edukacji młodych panien z dobrych domów należy. Rozsiadam się wygodnie. Hm, tak krótko, a już wiemy, że coś  będzie na rzeczy…Zwłaszcza że sylwetka młodej nauczycielki, podróżującej z pannami i ich babcią,  jest opisywana dość szczegółowo i to nie tylko poprzez wyrażanie śmiałych sądów o zgromadzonych w Luwrze dziełach… Judyma zaciekawia ta odważna osóbka, a do tego ulega on tajemniczemu spojrzeniu jednej z młodszych panien Olszańskich. Wszystko to zapowiada pewną powieść obyczajową, zachęca do zmiany miejsca czytania, choćby do przeniesienia się na kanapę. Wygoda i komfort pewnych konwencji szepczą cicho, że warto sięgnąć przy czytaniu po bombonierkę…

Nie przeniosłam się jednak na żadną otomanę, bo akurat akcja przeniosła się do Warszawy, a ja wraz z nią. Spod paryskich markiz na niewygodne salony polskiej szlachty i inteligencji początku XX wieku. Gdy na scenę wkracza społeczeństwo polskie i polityka, mogę tylko stłumić krzyk O tempora! O mores! 

Konwencje trafił szlag.

Nie chce mi się już siedzieć, ale siedzę dalej i czytam o Judymie Tomaszu. Czuję narastającą agresję  wobec tego doktorka, który chciałby zmieniać, robić, reformować…A przecież medycyna jest interesem, jak każdy inny!

Judym próbuje przekonywać, że to powołanie i moralny obowiązek każdego konsyliarza, by być kimś więcej niż lekarzem. By zadbać o społeczeństwo zmęczone pracą na nowych kapitalistycznych warunkach. Próbuje, ale nieskutecznie. Jego wystąpienie w domu doktorostwa Czerniszów jest porażką.
Irytująca i zadziwiająca jest wiara tego doktora w to, że uda mu się zmienić środowisko i popchnąć „bryłę z posad świata”. Czy dzisiejszy Judym zostałby we Francji, na Zachodzie i tam próbował swoich sił jako lekarz? Może. Przecież dziś nie ma prawdziwych ojczyzn, dla których warto coś zmieniać, są lepsze i gorsze warunki bytowe, można wybrać to, co korzystniejsze finansowo. Praca wolontariuszy jest dobra, o ile podejmuje się ją w pewnym wieku, a potem można pochwalić się w CV, że pracowało się dla organizacji czy fundacji non-profit.

Dlaczego miałabym wstać z tego krzesła i przestać czytać? Siedzę dalej i czytam, robię notatki, przyklejam kolorowe karteczki oznaczając cytaty. Jeszcze raz czytam te dziwne i urzekające humorem i zmysłem obserwacji, fragmenty o Dyziu i o bratowej Tomasza w podróży. Wspaniałe ślady wielkich powieści w nich odnajduję. Już chcę wstać i popatrzeć przez okno, ale za chwilę pojawia się romantyczna i konwencjonalna postać romansowa, guwernantka Joasia. Wraz z ukazaniem się jej na kartach powieści, jestem świadkiem kolejnej porażki Judyma, który w finalnej scenie zostawia ukochaną kobietę. Co za tupet. Co za gest. Nie wiem, czy bym wybaczyła taką postawę. Wątpię, bym kiedykolwiek zapomniała.

Dlaczego on się tak bał zostać z ukochaną? Czyżby nie miał siły? Musiał swoją donkiszoterię kosztem tej wybranej przez siebie dziewczyny kontynuować?

Gdyby pomyśleć o takim współczesnym odpowiedniku doktora Judyma: jedzie tam, gdzie jest mu lepiej i tam pracuje w swoim fachu. Nie ma skrupułów, co nie znaczy, że jest niemoralny. Po prostu liczy się dla niego komfort pracy, warunków socjalnych, przyzwoita pensja. To sprawia, że czuje się dobrze, stać go na założenie rodziny. Przecież trzeba pracować  i normalnie żyć. Nie uważam, żeby równało się to z hańbiącą etykietką „dorobkiewicza” i „mieszczucha”. Rezygnować z siebie w imię jakiś absolutnie nierealnych celów? Przecież to lekkomyślne.

A gdyby napisać taką powieść-kontynuację losów Judyma albo ciąg dalszy pamiętnika Joasi. Kim by się stała? Agresywną feministką czy przykładną żoną dobrze zarabiającego bankiera, mającą stałego kochanka? Prywatną nauczycielką a może podróżniczką, która wybrałaby się w dalekie wojaże, by nigdy stamtąd nie powrócić? Gdzie i jak by żyła? W jaki sposób przestała by być konwencjonalną postacią, stworzoną jako tło dla poczynań ideowca?

Muszę wstać i to przemyśleć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz