piątek, 24 stycznia 2014

Przekład! Przekład!

Jedenaście olśniewających esejów współczesnej Amerykanki, którą literackie fascynacje duchowo sytuują w XVIII-wiecznym Londynie. Anne Fadiman została przyswojona polskiej literaturze dzięki fenomenalnemu przekładowi Magdy Heydel. (To właśnie poprzez tę tłumaczkę skusiłam się na „Eseje poufałe”. Magda Heydel podbiła moje serce przekładem „Nocy i dnia” Virginii Woolf. Może kiedyś sięgnę do angielskich oryginałów obu książek, ale póki co, zdaję się na wyobraźnię językową Magdy).

Dobór i brzmienie właściwych słów, a także wyrazów sąsiadujących ze sobą – oto, czym jest proza Anne Fadiman w interpretacji Magdy Heydel. To propozycja odczytania poufnych wyznań Amerykanki na różne tematy, pozornie rozbieżne. Kawa? Doskonały temat na esej. Flaga amerykańska? Jeszcze lepiej. A może pochylenie się nad losami entomologów, dawnych i dzisiejszych…Przeprowadzka? Bardzo na czasie! Tematy do swoich lekkopiórych rozprawek Fadiman czerpie z codzienności. Poprzez szczegół, detal, wspomnienie, zapamiętaną sytuację, rozpościera przed czytelnikiem erudycyjny krajobraz, pośród którego znajdą się zabawne anegdotki i przejmujące wiersze. Z mistrzowską swadą popisuje się znajomością własnych rodzinnych historii (jak to jeden pradziadek został mormońskim pastorem i zginął z rąk Indian, podczas przeprowadzki na tereny nieskolonizowanej jeszcze przestrzeni pomiędzy stanem Utah a Arizoną). Dramatyzm losów rodzinnych staje się swoistym memento dla planującej rodzinną przeprowadzkę Fadiman. Ucieczki z Nowego Jorku na…wieś.

Potoczystość, swoboda w poruszaniu się pośród podejmowanych tematów, nawet jeśli tylko dotkniętych, sugerujących, prowadzących od jednego skojarzenia do drugiego. Gwarantuje to czytelniczą zabawę i budzi prawdziwą ciekawość, jak Autorka skończy główny wątek. Jak mocno stylistycznie wybujała, a jednocześnie powściągliwa i zdyscyplinowana jest Fadiman, opisująca swoje spotkanie z poezją i biografią (w tej kolejności!) Coleridge`a albo swojego mistrza, Charlesa Lamba! W jej opisach, przywołujących czas historyczny i poezję Coleridge`a, można wyczuć subtelny smutek z powodu nieuchronności losu słabej ale wybitnej jednostki. To naprawdę poufałe szkice. W każdym z jedenastu autorka odkrywa jakąś tajemnicę.

Przyswajalność tej prozy jest tak naturalna. Zachowanie swobody eseju jest dla Magdy Heydel łatwe, proste, i zarazem wyjątkowe. Udaje się jej podążać za piórem Anne Fadiman. To jak chwytanie motyla w locie do tej jedynej, wyjątkowej kolekcji.

Anne Fadiman, „W ogóle i szczególe. Eseje poufałe”, tłum. Magda Heydel, Kraków 2010.

niedziela, 19 stycznia 2014

Dawid Grosman "Tam, gdzie kończy się kraj"

Zgadza się: ta książka chodzi po człowieku. Po głowie i po plecach. Wędruje sobie swobodnie między codziennościami, aż do niespodziewanych eksplozji pod powiekami; wtedy nie pozwala zasnąć. 

Dzieje trójki przyjaciół, Ory, Ilana i Awrama, rozsnute pomiędzy historią konfliktów zbrojnych Izraela. Każde z bohaterów opowiada swoją historię, a opowiadając, czyni swego słuchacza częścią przekazywanych wspomnień. Główna para: Ora i Awram, są duchami sprawczymi większości wydarzeń. Wskutek niespodziewanego zwrotu w życiu rodzinnym Ory, postanawia ona wraz z Awramem, którego nie widziała od ponad dwudziestu lat, wyruszyć na wędrówkę po Galilei. Nie ujawnia celu wędrówki. Dawny przyjaciel i kochanek odkrywa go dopiero w trakcie wspólnych dni marszu z Orą. Dla obydwojga wspólna piesza wyprawa przez Galileę okazuje się niezwykłym, poruszającym przeżyciem. To zarazem wędrówka w przeszłość, której zagadki rozwiązują się przed czytelnikiem w zaskakujący sposób.

Autor, opowiadając historie bohaterów, trzyma się z daleka od polityki, choć jej echa brzmią we wspomnieniach fatalnych kochanków. Polityka wkrada się do opowieści pokrzywdzonego przez wojnę Awrama, gdy wraz z Orą wspomninają wydarzenia z czasu wojny Jom Kipur. Konsekwencje polityczne to także powód rozpoczęcia wędrówki przez Orę, która postanawia w ten sposób uciec od myśli o śmierci jej młodszego syna, Ofera, ochotnika w wojskach pancernych Izraela. Wszystko układa się w jedną opowieść, która rozwija się przed czytelnikiem przez około osiemset stron, niczym długa, pełna znaczeń i ukrytych sensów droga. 

Tajemnica tej powieści leży w mistrzowskim posługiwaniu się przez Grosmana techniką strumienia świadomości. Autor osiąga w ten sposób wrażenie realizmu opowieści. Można dać mu się poprowadzić przez wszystkie wątki przedstawionej historii. Dla mnie była to inicjacja w świat współczesnego i "świeckiego" Izraela. Czytelnicza wędrówka po jego terytorium pozwoliła ujawnić się jeszcze jednej bohaterce powieści: PAMIĘCI. 

niedziela, 5 stycznia 2014

"Spiski. Przygody tatrzańskie" Wojciecha Kuczoka

Wypożyczyłam tę książkę z myślą, iż zmienię swoje nastawienie do autora Gnoju. Zachęciły mnie recenzje na temat "Spisków". Nie pisane li tylko przez amatorów twórczości Kuczoka. 

Ale dokucza Kuczok. Choć początkowo wszystko gra. Bohater, mieszkaniec Górnego Śląska, przyjeżdża w Tatry z rodzicami. Na wczasy. Ma kilka lat. Jest rok 1982, Polska bierze udział w mistrzostwach piłki nożnej w mundialu. Bohater przeżywa to bardzo intensywnie, pragnie zainicjować podwórkowe rozgrywki piłki nożnej z udziałem rówieśników-górali. Te próby są tematem pierwszego z opowiadań. Tak jak i zauważona, zasłyszana i podchwycona językowa góralska fraza. Przytaczana bez przerwy. W opozycji do neutralnego języka (choć ślązaka, bo autor nadaje wiele cech swoich bohaterowi).  

Kolejne cztery opowiadania pisane są w cyklu czteroletnim (znów nawiązanie do czteroletnich rozgrywek mundialu). Pierwsze inicjacje w świat dorosłych, przyjemne (z udziałem cygańskiej góralki w zbiorowej orgii na redyku), oraz te, których bohater jest świadkiem jako syn swoich rodziców − małżeństwa z wieloletnim stażem.  Postać dorasta, dojrzewa, odcina się od wszystkiego, już jako grotołaz, taternik speleolog, powracający w Tatry. Tylko jedna siła jest w stanie go zrównać z pozostałą ludzkością, do której nie czuje nawet pogardy. To miłość. 

Wydawałoby się, że "Spiski" to powieść o dojrzewaniu, nad czym warto się pochylić, skonfrontować, o czym warto będzie porozmawiać. Dokucza jednak Kuczok. 

Po pierwsze jego gra z tradycją literacką. Nieuzasadniona. Bez celu. Gra dla gry. Sceny: polowania, grzybobrania. Gatunek powieści inicjacyjnej osadzonej w egzotycznych, choć polskich realiach. Okej. A jednak nie gra. Zgrzyta. Mimo misiołaków, Jadwichy i całej tej stylizacji na Gombrowicza i Witkacego!

Po drugie i wynikające  z poprzedniego: brak szczerości. To ją uważam za elemantarną w nawiązaniu kontaktu z czytelnikiem i zarazem klucz do świata, jaki kreuje autor. U Kuczoka nie mogę liczyć na szczerość. Narrator wszechwiedzący odcina się od odbiorcy. Nie chce autentyczności. Chce się bawić, zachowując bezpieczny dystans. W tej sytuacji nie mogę mu się oddać. Po prostu mu nie wierzę.