poniedziałek, 23 września 2013

"Kartki z pamiętnika młodej mężatki"

Święty wrócił ze Lwowa i przywiózł mi stamtąd książeczkę Kossakówny. "Pożyczyłem dla Ciebie od kolegi" - powiedział. - Znalazł ją na ulicy, chyba wypadła jakiejś dziewczynie z torebki"... - dodał. - A w ogóle co ty wiesz o przewrocie majowym? - zapytał.  - Trochę, ale zapomniałam i to. - odpowiadam kokieteryjnie i  w stylu autorki Kartek... Znam klimat książek Magdaleny Samozwaniec i wiem, że Święty też. Czytałam mu kiedyś Z pamiętnika niemłodej już mężatki. Zabieram się zatem do skonsumowania znalezionej w sposób osobliwy książeczki. Może i wypadła jakieś dziewczynie z torebki, a może...


piątek, 13 września 2013

"Ptaszyna" Dezső Kosztolányiego

Powyżej narożnika wanny w rogu ściany zawisł pajączek. „Strzepnij go” – powiedziała mama. Nie strzepnęłam. Patrzę na niego codziennie i chyba nawet w myślach witam się z nim i żegnam. A on sobie wisi – a niech sobie wisi, dopóki struga wody go nie strąci. Przecież nikomu nie przeszkadza.
Jeśli bliżej mu się przyjrzeć i głębiej przy tym zastanowić – taki mały pająk jest pożyteczny: łapie muchy. Czeka sobie na swojej pajęczynce ze stoickim spokojem, aż taka roztargniona mucha nie wpadnie w jego sieci. A muchy są, jak wiadomo powszechnie, brudne, bo siadają gdzie popadnie i przenoszą mnóstwo zarazków, nikt ich nie żałuje, gdy wpadną w pajęczą pułapkę i zostaną ofiarami brutalnego świata przyrody.
Muchy są paskudne. Zgoda. Ale pająki, mimo swoich pożytecznych zajęć, też nie są ulubieńcami opinii publicznej. Uchodzą w jej mniemaniu za odrażające. Że kosmate. Że z długimi nogami. Pod mikroskopem widziane są po prostu potworne. Arachnofobia mniej lub bardziej uświadomiona męczy nas wszystkich. Na nic racjonalne, empiryczne dowody na pożyteczność pająków. Braku urody nie potrafimy niczemu i nikomu wybaczyć.


To chyba nie tylko niemożność akceptacji brzydoty. To jakiś nieuświadomiony lęk przed zarażeniem się nią, jak przed chorobą. Do tej pory sama nie znałam takich obaw, dopóki nie sięgnęłam po powieść Ptaszyna. Z zaskoczeniem dla samej siebie przyznałam się do tych lęków i do wielokrotnych w życiu cichych stwierdzeń: jak dobrze, że mnie to nie spotkało. Wstyd? Trochę. Ale oprócz tego coś więcej. 

wtorek, 3 września 2013

Czytanie odczuwalne

Z okładki Dziennika spogląda złośliwy, zgryźliwy tetryk. Czego można się spodziewać po zawartości opatrzonej taką twarzą? „Don`t judge a book by its cover”, jak powiada porzekadło wszechobecnej współcześnie kultury anglosaskiej. Będąc tej kultury oczywistą, na wpół świadomą, na wpół z wyboru partycypantką, nie osądzałam więc pochopnie, zagłębiwszy się w pilchową zawartość.

Zadziwiające: uderzająca spójność, wynikająca zapewne z narzuconej dyscypliny (zapiski te pojawiały się w „Przekroju” w latach 2010-2011), ożywia te teksty. Jedno zdarzenie – komentarz, jedno wspomnienie – opis i konsekwencje. Cudowne. Pochyla się więc J.P. nad bieżącymi, w mediach obecnymi wydarzeniami. Felietonowy styl w połączeniu z pilchową frazą jest niezwykle inspirujący. Do jakich wniosków się dochodzi? Że regularne pisarstwo jest jako taką ostoją wobec labilnej rzeczywistości? Ciekawe, ale zbyt oczywiste. Więcej skrzydlatych aforyzmów kryje w sobie kartoteka grzesznika J.P.

Po coś ten Pilch na drogę zwątpienia wkracza na początku Dziennika, wyrzekając się Boga i ukochanego klubu piłkarskiego Cracovii Kraków. Pod dyktando jakiego dajmoniona te zaprzaństwa wypisuje? Tajemnica raz po raz przebłyskuje przez karty Dziennika. Wycieczka dla czytelnika lubiącego zabawy z tradycją kultury…

„Dziś przeto w ramach rozpaczliwych i jak na razie bardzo nielicznych prób restrukturyzacji życia codziennego polazłem rano po gazety. Nigdy się to nie sprawdzało, więc teraz też nie, ale ponieważ teraz prawie nic się nie sprawdza, ta akurat niesprawdzalność mniej ostra”.Wpis z 13 lipca 2011 roku.