Z okładki Dziennika spogląda złośliwy, zgryźliwy tetryk. Czego można się spodziewać
po zawartości opatrzonej taką twarzą? „Don`t judge a book by its cover”, jak
powiada porzekadło wszechobecnej współcześnie
kultury anglosaskiej. Będąc tej kultury oczywistą, na wpół świadomą, na wpół z
wyboru partycypantką, nie osądzałam więc pochopnie, zagłębiwszy się w pilchową
zawartość.
Zadziwiające: uderzająca spójność,
wynikająca zapewne z narzuconej dyscypliny (zapiski te pojawiały się w „Przekroju”
w latach 2010-2011), ożywia te teksty. Jedno zdarzenie – komentarz, jedno
wspomnienie – opis i konsekwencje. Cudowne.
Pochyla się więc J.P. nad bieżącymi, w mediach obecnymi wydarzeniami.
Felietonowy styl w połączeniu z pilchową frazą jest niezwykle inspirujący. Do
jakich wniosków się dochodzi? Że regularne pisarstwo jest jako taką ostoją
wobec labilnej rzeczywistości? Ciekawe, ale zbyt oczywiste. Więcej skrzydlatych
aforyzmów kryje w sobie kartoteka grzesznika J.P.
Po coś ten Pilch na drogę zwątpienia
wkracza na początku Dziennika,
wyrzekając się Boga i ukochanego klubu piłkarskiego Cracovii Kraków. Pod
dyktando jakiego dajmoniona te zaprzaństwa wypisuje? Tajemnica raz po raz przebłyskuje
przez karty Dziennika. Wycieczka dla
czytelnika lubiącego zabawy z tradycją kultury…
„Dziś przeto w ramach rozpaczliwych i
jak na razie bardzo nielicznych prób restrukturyzacji życia codziennego polazłem
rano po gazety. Nigdy się to nie sprawdzało, więc teraz też nie, ale ponieważ
teraz prawie nic się nie sprawdza, ta akurat niesprawdzalność mniej ostra”.Wpis z 13 lipca 2011 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz