środa, 11 grudnia 2013

Konwencjonalnie

Długo chorowałam po przeczytaniu Cząstek elementarnych Michaela Houellebecqua. Próbowałam porozmawiać o tej książce, ale nikt ze znajomych jej nie czytał, tylko oglądali jej filmową realizację. Ta książka jest dla mnie niewygodna: nie wiem, co o niej sądzić. Po co po nią sięgnęłam? Zachęcona króciutkim zdaniem na jej okładce (ponoć z recenzji Die Zeit): „Kultowa książka antynowowczesności”.

Dobra, jeśli już coś jest „kultowe” i jeśli jest „antynowowczesne”, to zawsze daję się złapać. Chyba pragnę jakiejś sensacji i uogólnienia, jakiejś podsumowującej w interesujący sposób panoramy współczesnego społeczeństwa europejskiego. W Cząstkach tego nie znalazłam. Nie mam tam nic, czego bym nie znała w opisach współczesnej kondycji ludzkiej. Z jej brutalizmem, seksem, pogonią za młodością, kalectwem psychicznym…  zmęczyłam tę książkę. I zaraz zaczęłam szukać na nią antidotum.

Sięgnęłam po Idealne matki Doris Lessing. Mimo niewątpliwego kunsztu, jaki przeświecał przez tę opowiastkę, skądinąd znakomitą i tak wyjątkowo sfilmowaną przez Ann Fontaine, to nie było to, czego szukałam jako leku na Cząstki. Dopiero w drodze powrotnej do domu, w podziemiach Dworca Centralnego na wystawie księgarni, dostrzegłam książkę zdolną przywrócić mi równowagę duchową. Andrzej Sapkowski, Sezon burz. Weszłam więc do księgarni oferującej mi jedyne remedium na bolączki i potrzeby mojej umęczonej duszy. Kupiłam lekarstwo zdolne przywrócić mi koherencję. Nie zawiodłam się.

Należę do wielbicielek Wiedźmina i prozy Sapkowskiego. Sezon pochłonęłam w jeden wieczór. Znajomi bohaterowie i podążanie za ich tropem to była dobrze mi znana konwencja, w której czułam się komfortowo. Wrócił spokój ducha i humor. Jedna tylko myśl przemknęła mi przez głowę: czy nie jestem za stara na te książki…Przekonałam się, że nie.

1. Michael Houellebecq, Cząstki elementarne. Warszawa 2008.
2. Andrzej Sapkowski, Sezon burz. Warszawa 2013.


   

2 komentarze: