wtorek, 23 czerwca 2015

Andrzej Stasiuk "Wschód"

Męskie granie. Należę do tych czytelników, którzy Mury Hebronu uznają za wyłom w świecie literackim. Dlatego oczekuję od każdej nowej  książki Stasiuka, że zabrzmi echem tej pierwszej. Tej, która brawurowo wdarła się do mojej świadomości  i uprzytomniła mi, co to znaczy mieć odwagę pisarską.

Wiele razy moje oczekiwania wobec powieści Stasiuka się nie spełniły. Długo zabierałam się do czytania Wschodu; obawiałam się spotkania z książką, który będzie męcząca w swojej przewidywalności tematyki i stylu.  A jednak! Wschód może nic nowego w tematyce nie odkrywa, ale jego opis! Znalazłam w nim tyle, że wystarczyłoby za podróż tam i z powrotem.

Na początek: czas. Płynie Autorowi  jak zwykle, w podróży. Dokąd go ta droga prowadzi: oczywiście na Wschód. Do mitycznej krainy, skąd początek wszystkiego… Nie, nie początek. Coś innego. Stamtąd przyszli ci, co mieli na rękach dużo trofiejnych zegarków, ale karabiny mieli na sznurkach, a kury, jak je  już złapali, gotowali w garze razem z piórami. A zatem ze Wschodu przychodzą wspomnienia o złym czasie, w którym wojna i głód wywróciły porządek rzeczy.

Droga na Wschód wiedzie od figur przydrożnych Matek Boskich, gdzie w maju gromadzą się słowiańskie westalki ze swoimi następczyniami, by prosić o łaski od swojej patronki.  Prośby o pomoc pobrzmiewają także w eterze: Autor, podróżując na Wschód samochodem, słucha Radia Maryja, skąd płyną prośby o datki na  utrzymanie radiostacji. Ironiczne i gorzkie myśli Podróżnika przemieszają się tu z pewnością z myślami wielu czytelników… Zaskakujące jest jednak to tymczasowe, właściwe chyba doświadczeniu podróży, przyłączenie się na chwilę Autora do Pielgrzymów-radiosłuchaczy, których celem jest uzyskać rozgrzeszenie i otrzymać wiekuistą nagrodę.

Autor przedziera się przez tę podlubelską religijność wywodzącą się zarazem z Jerozolimy, Watykanu i Ciemnogrodu, nie przestając się dziwić tej osobliwej mieszance kultów. Wielokrotnie opisuje przykłady charakterystycznego dla nacji mieszkającej między Bugiem a Wisłą, pomieszania hiperrealizmu (zwłaszcza w rozwieszonych przy drogach reklamach mięsa z Carrefoura) z codzienną krzątaniną, by takie mięso móc kupić. Typowe dla Stasiuka zdystansowane spostrzeżenia, wbijają go mocniej w przynależność do tych nadrealnych kultowych społeczności. Paradoksalnie podbija to mit nadbużańsko-nadwiślańskich ludów, których żywiołowość pozornie tylko ucywilizowana, czeka na swoje pięć minut.  Autor-obserwator do swoich reportażowych migawek włącza opowieści babki i matki z czasów, których nosi podskórny znak. Ten tatuaż zyskuje z czasem. Czas gra na korzyść rodzinnej pamięci.

Co z tej podróży na Wschód ma wyniknąć: rozumienie siebie w konfrontacji z polityczno-geograficznym tworem, od wieków budzącym ambiwalencję? Czy może chodzi o to, by wyszczekać swój strach do lustra? Kto lub co nim jest?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz