Tytułowy wiersz Jerzego Harasymowicza, który kiedyś śpiewałam, Madonna Prowincji. Tekst powrócił wraz z podróżą do okolic, skąd pochodzi Święty. Najbardziej zaskakujący zestaw: ja, ciągle mieszczańska po Poznaniu, tak "idąca po kościele na słodkie" i obecna, warszawska, z patchworkową tożsamością, ni to mieszczanki, ni to wioskowej pannicy. Przede mną okolica obfita we zboże. A ja z moim synem, który mówił: "Mama, bo", co znaczy:" Mamo, boję się". Czego? Kwiatów! Pokazywałam mu chabry i maki w zbożu, a on, jakoś tak po leśmianowsku, zatrwożony. Choć jednocześnie zaintrygowany... Zaśpiewam mu wkrótce: "Kto całował mak w zbożu, nie zazna niedoli".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz