Tego Autora można albo kochać, albo nienawidzić. Nie może być po prostu "ciepły". Ja należę do jego wielbicielek od czasów przeczytania "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej". Nie miałam okazji sięgnąć po kultowe "Lubiewo", ale przeczytałam "Fototapetę" (najmniej mi się podobała), zaś "Drwal" to było coś niesamowitego pod względem językowej stylizacji - majstersztyk. "Zbrodniarza" kupiłam "w ciemno". I nie żałuję.
Kryminalna zagadka to oczywiście pretekst do ukazania całej, przebogatej panoramy społecznej znanej i dopiero co poznawanej, przez Narratora (zwanego i z rozmysłem nazwanego "Michaśką"). Boskie. W każdym calu Witkowski udowadnia, jak język kreuje rzeczywistość, lub, co wydaje mi się zgrabniejszym sformułowaniem - jak język potrafi odzwierciedlać... Tę rzeczywistość. Absurdalną i groteskową, ale, jak się uważniej przypatrzeć i przysłuchać, no, taką właśnie, z ulicy, spod bloku, z telewizji, z Internetu. Uwielbiam Autora za jego słuch absolutny wszystkiego, co "może mu się przydać do literatury". Wygląd i powiedzonka ciot z Pomorza Zachodzniego i Breslau. Ubiór i muzyka, która akurat "leciała" i co to miał kto na sobie wówczas. I ta maniera, maniera! Stylistyczne przypadłości męczą wszystkich w tej kryminalnej intrydze, (a jak udzielające czytelnikowi! [Niegenderowo tu piszę]. Może poza jednym bohaterem. On jest najjaśniejszy, stylowo neutralny. Choć tak trudno go uchwycić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz