czwartek, 26 marca 2015

Maeve Binchy "Dom nad klifem"

"Przekrocz próg Kamiennego Domu − miejsca, w którym mruczący kot na kolanach i kubek gorącej czekolady przepędzą każdą troskę". "Dlaczego nie?" − Pomyślałam i postanowiłam odpowiedzieć na to zachęcające zaproszenie do lektury. Powieść współczesnej irlandzkiej pisarki, Maeve Binchy skusiła mnie obietnicą przyjemności. Tej, o której wiem, że w trakcie czytania wyłoni się ze stron i dopieści mnie zarówno wrażeniem miękkości kociej sierści, jak i posmakiem czekolady.
Kot jednak okazał się prawdziwym kapryśnikiem, a czekolada − miejscami bardziej gorzka niż mleczna. Nie było o miłości sielankowej, ale o rozstaniach i praktycznej stronie życia, pozwalającej bohaterkom na oswojenie codzienności "po".
Akcja powieści obejmuje lata sześćdziesiąte XX wieku aż do dziś i dzieje się głównie na prowincji zachodniego wybrzeża Irlandii. Historie bohaterów łączy Kamienny Dom − miejsce, które jedna z jego pracownic wraz z ostatnią z rodu właścicielką, postanawiają wspólnie przekształcić w luksusowy hotel. Czy im się uda?
Postaci kobiet w powieści są jej perpetuum mobile, więc można się po nich spodziewać wszystkiego: pomyłek i trafnych decyzji, które zweryfikuje czas. Jeśli walczą o miłość, to dopiero po przejściach, albo w zamian za miłość zajmują się czymś innym. I te wszystkie lejdis osiągają sukces oraz spełnienie. Czas oznacza dla nich wolność wyborów. Dla bohaterek nigdy nie jest za późno.

"Dom nad klifem" to zbiór mało sentymentalnych historii zdumiewająco pełnych wiary w ludzkie możliwości. Bohaterki są najbardziej sugestywne, gdy aktywują immanentny pierwiastek "zaradności" pod wpływem zawirowań losu, dramatycznych przeżyć, przegadanych z kimś godzin, lub po prostu pod wpływem magii miejsca − to jest przekonujące i dobrze się sprzedaje. Bywam pod wrażeniem tego typu literatury, bo pomaga uwierzyć w to, że kobiecość mieni się wieloma odcieniami.

Maeve Binchy, Dom nad klifem. Tłum. Jolanta Kiełbas. Warszawa 2015.


niedziela, 22 marca 2015

Carla Montero "Szmaragdowa tablica"

Powieści osnute wokół poszukiwania obrazu: najlepiej, jeśli obraz przed tajemniczym zniknięciem znajdował się w galerii w Sankt Petersburgu, Madrycie, Florencji albo w Paryżu. Z pewnością to obraz, na temat którego środowisko sztuki milczy. Marszandzi kwitują uśmiechem politowania jego istnienie. A jeśli jeszcze nieostrożny poszukiwacz wątpliwego obrazu zadaje pytania o ów obraz niewłaściwym osobom,  musi, jako kustosz lub doktor historii sztuki, uciekać przed wynikającymi poszukiwań dzieła kłopotami... Zapowiada się pasjonująca lektura.
Z tych własnie powodów uwiodła mnie powieść Carli Montero Szmaragdowa tablica. Tytułowy artefakt, przypisywany Hermesowi Trismegistosowi, w powieści hiszpańskiej pisarki przybiera ciekawą postać. Akcja, w której Ana, specjalistka od twórczości Giorgione, przyjmuje zlecenie odnalezienia obrazu zatytułowanego Astrolog, wprowadza nas w historię samego dzieła i jego opiekunów. Tajemniczy obraz ma, według legendy, zawierać Szmaragdową Tablicę, a więc, być może, zapewnić jego posiadaczowi władzę nad światem. 
Brzmi to mało realnie, ale  w trakcie czytania okazuje się, że wśród poszukiwaczy starożytnej tajemnicy byli Himmler i Hitler, pragnący włączyć Astrologa do kolekcji artefaktów, kolekcji fundamentalnej dla idei odnowienia germańskiego imperium. Legenda Tablicy przemówiła więc znowu, tym razem w historii II wojny światowej.
W ten świat poszukiwań czytelnik zostaje włączony przez Anę Garcíę-Brest, wspomnianą ekspertkę od Giorgionego. Śledztwo w sprawie tajemniczego obrazu, jest pozornie skazane na niepowodzenie. Jednak w trakcie postępowania, młodą panią doktor zaczyna interesować się wielu ludzi, w tym członkowie tajemniczego zgromadzenia PosenGeist. Ana w trakcie poszukiwań spotka wiele interesujących osób, które przemówią zza grobu i odkryją przed nią pasjonujące tajemnice.
Dla mnie najbardziej  frapująca okazała się historia strażniczki obrazu Astrolog, Sarah Bauer, francuskiej Żydówki, której losy splotły się z życiem Georga von Bergheima. Generał Bergheim poszukiwał obrazu Astrolog dla Himmlera, ale zanim odkrył prawdziwe motywy swego zleceniodawcy, zakochał się w Sarah i ich historia zaczęła biec w tempie historii okupowanego Paryża. 
Jak w każdej dobrej powieści kryminalno-społecznej, obraz ludności przebywającej w Paryżu w czasie II wojny prezentuje postawy skrajne: kolaborantów, prostytutki, przedstawicieli ruchu oporu. W podobny sposób, wielowymiarowo, przedstawieni są Niemcy: winni całemu złu wielbiciele kultury wysokiej, napędzani ideą stworzenia nowego społeczeństwa w duchu nietzscheańskim. Nie po raz pierwszy powieściowy świat widziany oczami okupantów i okupowanych nie jest biało-czarny, ale pełen szarości. Kto potrafi w nim znaleźć w sobie odrobinę empatii, może ocalić swoje człowieczeństwo. 
O bohaterskich postawach w powieści mówi się głośno i może czasem tendencyjnie, szczególnie jeśli chodzi o francuski ruch oporu i elitę niemieckich generałów. Nie można jednak nie ulec urokowi, w jaki Carla Montero opisuje cały ten świat grozy, miłości, poszukiwania piękna i tajemnicy obrazu. Miałam wrażenie, że czytam coś pomiędzy Klubem Dumas, a Kodem Leonarda da Vinci. Przekład powieści dokonany przez Wojciecha Charchalisa, znanego z fenomenalnych adaptacji "współczesnojęzykowych", jak choćby najnowsze tłumaczenie Don Kichota, sprawia, że Tablicę czyta się płynnie: sześćset siedemdziesiąt stron połknęłam w dwa dni. Zanim doceniłam lekkie pióro tłumacza, zwróciłam uwagę na stronę tytułową i wewnętrzne strony okładki: są piękne i wymowne. Czytanie Szmaragdowej tablicy okazało się fantastyczną przygodą.

Carla Montero, Szmaragdowa tablica. Przeł. Wojciech Charchalis. Poznań 2013.