poniedziałek, 2 maja 2016

Marie-Morgane Le Moël "Cała prawda o Francuzkach"

 Oto lektura obowiązkowa dla wszystkich kobiet zafascynowanych Francją i paryskim szykiem – głosi notka na końcu książki. − W sumie od czasu do czasu przeżywam fascynację francuskim je ne sais quoi, więc kupiłam tę książkę i właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać po lekturze.

Cała prawda… zbudowana jest  z rozdziałów opatrzonych m.in. następującymi tytułami: „Żywot Marie, żywot Francuzki”, „Francuzki i polityka”, „Francuzki i społeczeństwo”, „Manewry miłosne”, „Jedzenie, moda i tak zwany francuski szyk”. Czytając je miałam wrażenie, jakbym czytała dobrze napisaną pracę magisterską, której Autorka bardzo rzetelnie przygotowała się do obalenia stereotypów dotyczących Francuzek, przywołując choćby argumenty wyniki badań Organizacji Współpracy Międzynarodowej i Rozwoju OECD Family Database z 2014 roku oraz Narodowego Instytutu Demograficznego INED z 2003 i 2013 roku.  

Przykłady, które czerpie ze statystyk, Le Moël umiejętnie podpiera funkcjonującymi w powszechnej świadomości stereotypami, dotyczącymi choćby liczby kochanków przeciętnej Francuzki, jej wagi, wzrostu, długości życia. Ten wyłaniający się z początkowego rozdziału portret nowoczesnej mieszkanki Francji jest dość przeciętny.
W trakcie czytania okazuje się, że nie w liczbach ale w jakości przerzuconego materiału (czy to partnerów seksualnych, ton materiałów i ubrań, czy jedzenia), tkwi sekret trwania stereotypu Francuzki jako kobiety tajemniczej, atrakcyjnej, wpływowej i wyzwolonej seksualnie. Czy nie takim widzimy znane nam Francuzki?

Autorka pracy poświęconej Francuzkom zmienia odcienie, którymi maluje portrety Francuzek: od czarno-białych akwafort, po klasyczne ujęcia, od niejednoznacznych stylistycznie artystek, jak Colette czy Simone de Beauvoir do znanych  ikon współczesnej kultury, jak Brigitte Bardot.  Pióro niewieście, którym Le Moël kreśli sylwetki mniej lub bardziej znanych nam Francuzek, jest lekkie i barwne. Le Moël wybiera sobie przykłady i argumenty na poparcie swoich tez. W jej książce rzeczywistość zmieniła się stereotyp, albo stereotyp pragnie doścignąć rzeczywistość.

Le Moël przypomniała mi historyczną rolę Francuzek, przywołała postaci, które tak cenię za ich styl życia, twórczość i konsekwencję.
Jednak zabrakło mi w tej analizie humoru, z jakim można by opisać ten mit francuskiej famme fatale. Autorka próbuje – zapewne dzięki dziennikarskiemu doświadczeniu jako australijska korespondentka miesięcznika „Le Monde” – zachować inną niż francuska perspektywę, ale nie do końca jej się to udaje. Z kart przeziera fascynacja kulturą Francji, a ujawniona prawda to tylko kolejny literacki gorset podtrzymujący stereotyp francuskiej kobiety.

Ale połknęłam  haczyk i przeczytałam książkę…

Marie-Morgane Le Moël, Cała prawda o Francuzkach przeł. Edyta Świerczyńska. Białystok 2016


Lauren Groff "Fatum i furia"

Siedmiowatówka będzie palić się przez jakiś czas: potem zostawię tylko lampkę – latarnię morską, zapaloną, oczywiście. Przed snem ta latarnia morska musi zawsze się palić przy łóżeczku Stasia. Dziś też się pali. Ktoś postawił przy wejściu do latarni, za jej rogiem, figurkę żołnierza. Wygląda, jakby czaił się na wroga. Otwarte drzwi do latarni dodatkowo go osłaniają.

Wieczór rozsiada się powoli, niech żołnierzyk poczeka. Mam do opisania cały interwał blogowej ciszy.
Powieść, która wyrwała mnie z krzykiem z przedwiosennego odrętwienia, to Fatum i furia Lauren Groff. Sięgnęłam po tę książkę z powodu jej arcyciekawej recenzji w punktach, na jaką natknęłam się w najnowszym magazynie „Książki”. Od razu wiedziałam, że ta powieść amerykańska to coś dla mnie.

Wyrafinowane opisy i surrealistyczny świat zauroczyły mnie. Świadomie odpłynęłam od światła latarni morskiej w kierunku mrocznej otchłani Oceanu Atlantyckiego, uderzającego o brzegi Florydy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tęsknota za przeszłością bohaterów, przeszłością narratora, tradycją literacką, przebijające przez wiele poziomów powieściowej materii, wzbudziła mój czytelniczy apetyt, by pobawić się w odnajdywanie ich śladów. Okazało się, że autorka, Lauren Groff, liczy na czytelnika i nie podsuwa mu łatwych rozwiązań.

Temat powieści jest prosty – historia młodego człowieka, który odziedziczył fortunę po ojcu, był obdarzony talentem aktorskim i literackim, miał na imię Lancelot i spotkał w swoim życiu niezwykłą kobietę, Mathilde. Napotkana pewnego wieczoru na imprezie kobieta tak różniła się od znanych Lancelotowi przedstawicielek płci pięknej, że  natychmiast postanowił oświadczyć się  tajemniczej piękności.

I tu zaczyna się akcja:  związek Lancelota i Mathilde jest historią dwóch kompletnie oddalonych od siebie galaktyk osobowościowych, które przyciągają się… prawem przyciągania. Gdy próbowałam poskładać sobie fragmenty ich wspólnej historii, opowiadanej z dwóch różnych perspektyw, docierało do mnie, że subiektywność emocji odczuwania tej samej sytuacji (związek Lancelota i Mathilde), wyklucza zrozumienie drugiego człowieka. Intensywność subiektywnych emocji jednocześnie działa jak detonator, ponieważ tak mocno czuję, wyjdę Ci naprzeciw, żeby sprawdzić, jak Ty się czujesz. Czy tak samo? Czy bohaterowie kiedykolwiek próbowali wyjść sobie na przeciw, czy tylko mylnie odczytywali swoje sygnały, lub po prostu znali swoje potrzeby i działali jak automaty, by je zaspokoić?

Zastanawiałam się nad osobowością Lancelota, czytając o spędzonej przez niego młodości w internacie, jego fascynacji teatrem i Szekspirem, odkryciem własnej seksualności jako remedium na ból po stracie ojca i brak kontaktu z matką.

Śledziłam następnie mroczne sekrety Mathilde. Czy to jest jednak wszystko, co Mathilde-staruszka mogła opowiedzieć? Zaskakujące zwroty akcji w powieści sugerują, że femme fatale mogłaby dodać coś jeszcze.

Język tej powieści, który zafascynował mnie przecież w tłumaczeniu, jest ożywczy i wprowadza nową jakość do swojego gatunku. Odświeża XIX-wieczne tradycje poprzez grę z nimi.  Jest w tej zabawie trochę niewinności i trochę kokieterii: dzięki tym efektom, wymowa powieści jest głębsza i mieni się wieloznacznością. To powieść bez finału, za to z przesłaniem, które dla mnie brzmi tak: fatum i furia to dwie siły, zdolne pchać nas, samotnych, do szukania Świętego Graala i wiary w nieśmiertelność.

Lauren Groff, Fatum i furia tłum. Mateusz Borowski. Kraków 2016