poniedziałek, 2 maja 2016

Lauren Groff "Fatum i furia"

Siedmiowatówka będzie palić się przez jakiś czas: potem zostawię tylko lampkę – latarnię morską, zapaloną, oczywiście. Przed snem ta latarnia morska musi zawsze się palić przy łóżeczku Stasia. Dziś też się pali. Ktoś postawił przy wejściu do latarni, za jej rogiem, figurkę żołnierza. Wygląda, jakby czaił się na wroga. Otwarte drzwi do latarni dodatkowo go osłaniają.

Wieczór rozsiada się powoli, niech żołnierzyk poczeka. Mam do opisania cały interwał blogowej ciszy.
Powieść, która wyrwała mnie z krzykiem z przedwiosennego odrętwienia, to Fatum i furia Lauren Groff. Sięgnęłam po tę książkę z powodu jej arcyciekawej recenzji w punktach, na jaką natknęłam się w najnowszym magazynie „Książki”. Od razu wiedziałam, że ta powieść amerykańska to coś dla mnie.

Wyrafinowane opisy i surrealistyczny świat zauroczyły mnie. Świadomie odpłynęłam od światła latarni morskiej w kierunku mrocznej otchłani Oceanu Atlantyckiego, uderzającego o brzegi Florydy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tęsknota za przeszłością bohaterów, przeszłością narratora, tradycją literacką, przebijające przez wiele poziomów powieściowej materii, wzbudziła mój czytelniczy apetyt, by pobawić się w odnajdywanie ich śladów. Okazało się, że autorka, Lauren Groff, liczy na czytelnika i nie podsuwa mu łatwych rozwiązań.

Temat powieści jest prosty – historia młodego człowieka, który odziedziczył fortunę po ojcu, był obdarzony talentem aktorskim i literackim, miał na imię Lancelot i spotkał w swoim życiu niezwykłą kobietę, Mathilde. Napotkana pewnego wieczoru na imprezie kobieta tak różniła się od znanych Lancelotowi przedstawicielek płci pięknej, że  natychmiast postanowił oświadczyć się  tajemniczej piękności.

I tu zaczyna się akcja:  związek Lancelota i Mathilde jest historią dwóch kompletnie oddalonych od siebie galaktyk osobowościowych, które przyciągają się… prawem przyciągania. Gdy próbowałam poskładać sobie fragmenty ich wspólnej historii, opowiadanej z dwóch różnych perspektyw, docierało do mnie, że subiektywność emocji odczuwania tej samej sytuacji (związek Lancelota i Mathilde), wyklucza zrozumienie drugiego człowieka. Intensywność subiektywnych emocji jednocześnie działa jak detonator, ponieważ tak mocno czuję, wyjdę Ci naprzeciw, żeby sprawdzić, jak Ty się czujesz. Czy tak samo? Czy bohaterowie kiedykolwiek próbowali wyjść sobie na przeciw, czy tylko mylnie odczytywali swoje sygnały, lub po prostu znali swoje potrzeby i działali jak automaty, by je zaspokoić?

Zastanawiałam się nad osobowością Lancelota, czytając o spędzonej przez niego młodości w internacie, jego fascynacji teatrem i Szekspirem, odkryciem własnej seksualności jako remedium na ból po stracie ojca i brak kontaktu z matką.

Śledziłam następnie mroczne sekrety Mathilde. Czy to jest jednak wszystko, co Mathilde-staruszka mogła opowiedzieć? Zaskakujące zwroty akcji w powieści sugerują, że femme fatale mogłaby dodać coś jeszcze.

Język tej powieści, który zafascynował mnie przecież w tłumaczeniu, jest ożywczy i wprowadza nową jakość do swojego gatunku. Odświeża XIX-wieczne tradycje poprzez grę z nimi.  Jest w tej zabawie trochę niewinności i trochę kokieterii: dzięki tym efektom, wymowa powieści jest głębsza i mieni się wieloznacznością. To powieść bez finału, za to z przesłaniem, które dla mnie brzmi tak: fatum i furia to dwie siły, zdolne pchać nas, samotnych, do szukania Świętego Graala i wiary w nieśmiertelność.

Lauren Groff, Fatum i furia tłum. Mateusz Borowski. Kraków 2016


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz