Jak
się ma Miss Ameryka? Lepiej być nie może – odpowiada
Marek Wałkuski, dziennikarz Polskiego Radia. Marek od dwunastu lat mieszka w
Stanach i – jako korespondent radiowej Trójki – niestrudzenie opowiada i pisze
o USA. W swojej najnowszej książce Ameryka
po kaWałku, stara się pokazać zróżnicowany charakter rozległego obszaru
Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Udaje
mu się przyciągnąć potencjalnego czytelnika samym tytułem. „KaWałek” to kalambur,
za którym ukrywa się dziennikarz, pragnący częściowo opisać kraj, w którym, jak
powszechnie się sądzi, dobrze się
mieszka i robi zakupy. Ale nie tylko. Marek Wałkuski przedstawia czytelnikowi
najróżniejsze aspekty życia w Stanach, próbuje pokazać, jak wygląda normalne
życie w Ameryce z perspektywy zarówno dziennikarza, jak i zwykłego mieszkańca.
Książka
podzielona jest na sześć kawałków. Są one zatytułowane następująco:
Kawałek
wstępu
Kawałek
pierwszy. Wygoda po amerykańsku
Kawałek
drugi. Made in USA
Kawałek
trzeci. Między nami Amerykanami
Kawałek
czwarty. Widokówki z Ameryki
Kawałek
piąty. Przyjemne stany
Kawałek
szósty. Rzeczy ostateczne albo prawie ostateczne
Poszczególne
kawałki opatrzone są znakomitymi ilustracjami samego Autora oraz pochodzą z
przebogatych źródeł m.in. zbiorów Getty Images i CORBIS.
Zasiadłam
do tej książki z ciekawości: skonfrontuję swoje wyobrażenia na temat Stanów z faktycznymi
opisami sporządzonymi przez kogoś, kto tam mieszka i może, zachowując
perspektywę obcego, strangera, pokazać
mi aktualną żywotność tych moich mitów. (Mam na myśli m.in. amerykański uśmiech, hasło "Od pucybuta do milionera" oraz kultowe podróżowanie
kilometrowymi autostradami na harleyu, koniecznie z muzyką z filmu Easy Rider albo Thelma i Louise).
Marek
także rozpoczyna swoje opisy-kawałki od symboli amerykańskiej kultury, czy może
– duszy? Właśnie. Czy Amerykanie, wiecznie uśmiechnięci, zawsze przyjaźnie nastawieni,
mają prawdziwą, pełną złożoności duszę, którą czasem zatarga rozpacz? Jeśli
tak, to na pewno nie pokazują tego publicznie. Nie wypada obnażać swoich emocji,
bo w codzienności najważniejsze jest żmudne „przepychanie materii” każdego dnia,
a uśmiech z pewnością potrafi złagodzić tę rutynę.
A
zatem porozumienie dusz: słowiańskiej i amerykańskiej nie jest możliwe z
zasady. Trzeba pójść na kompromis. Może właśnie ten harley, symbol wolności,
byłby dobrym tropem? Marek pisze, że sam kupił harleya, bo chciał się przekonać, ile może na nim „depnąć” i tym samym spektakularnie
przejechać kilometry słynnej route 66.
Okazało
się, że harleyowcy jeżdżą przepisowo i że same harleye nie bardzo pozwalają dać
„depa”. Ale mają wielu fanów. Marek jest
nim nadal ze względu na emocje, jakie budzą te motocykle i indywidualność, która cechuje ich posiadaczy. A wiadomo, że indywidualność to wartość numer jeden w
Ameryce. Z tym się spokojnie zgodziłam i pozostawiłam motocyklistów na ich
własnych drogach. Mit żywotny. Dalej.
A jak z hasłem "Od pucybuta do milionera"? Obecny najsłynniejszy piosenkarz country, Toby Keith, był typowym prowincjonalnym muzykiem, dorabiał na rodeo, grał w futbol. Potem pracował na platformie wiertniczej, po spadku cen paliw postanowił poświęcić się muzyce. Wziął kredyt, nagrał płytę i...jego obecny majątek "Forbes" szacuje na pół miliona dolarów. Następny mit nadal funkcjonuje.
Kolejne kawałki poświęcone stereotypowym amerykańskim zachowaniom wzbudziły moją niechęć i śmiech,
jak uroczystości pogrzebowe, w większości pozbawionego żałobnego tonu oraz
fascynacja makabrą w stylu Halloween. W większości miałam mieszane uczucia: pogardy i zachwytu nad wyidealizowaniem konsumpcji oraz idącej za tym łatwości w podejmowaniu wszelkich działań, z pewnością – nie nadzieją, "że się uda" –niezależnie od wieku, predyspozycji,
często także możliwości finansowych. Amerykanie mają w sobie gen optymizmu,
który pozwala im wierzyć we własne siły i porozumiewać się z ziomami na tym samym
poziomie. Co oznacza w razie potrzeby wspieranie się, radzenie sobie i wzajemne wsparcie. Niesamowite. I jak bardzo
frustrujące w porównaniu z tym, co mam na własnym podwórku, choć się staram.
W
trakcie czytania przeszkadzała mi ta kultowa idea amerykańska, której sporo
miejsca poświęca redaktor Wałkuski. Mówię o łatwości życia, o której
nieustannie wspomina Redaktor. U nas wszyscy też żmudnie przepychają dzień za
dniem, ale rzadko robią to z uśmiechem, a częściej z wściekłością. Którą
przecież trzeba gdzieś wyładować. Najczęściej są to Bogu ducha winni
współpasażerowie w środkach komunikacji miejskiej albo zwykli przechodnie,
którzy, chcąc przejść przez przejście dla pieszych bez świateł, muszą
przeważnie przepuścić sfrustrowanych kierowców.
Cierpię
nad brakiem łatwości życia, a z drugiej strony uważam się za bohaterkę
codzienności, bo tak dobrze sobie z nią radzę. Dlaczego miałabym popatrzeć na
to, co robię, bez heroizmu, a po prostu normalniej, nieco mniej refleksyjnie,
głęboko – a po prostu zwyczajniej? Może nie umiem?
Ale o
tych różnicach między Ameryką – nimi, a nami, czyli Europą, (a może nami -
Polską?), można by ciągle pisać i nieustannie porównywać.
Redaktorowi
Markowi przyświeca inna myśl, która jest czytelna: ważne, by dostrzec pewien
charakter, styl życia, który w Stanach polega na ułatwianiu, a nie utrudnianiu
sobie życia. (Znowu porównania nasuwają się same. Chyba nie można przed tym uciec).
Marek
nie stara się być obiektywny. Opisuje jak działają banki, sklepy, dlaczego
zakupy w Stanach są przyjemniejsze (bo nie ma stresu przed reklamacją i zirytowanym
sprzedawcą, który ostatecznie nie przyjmuje reklamowanego towaru, ani nie
zwraca żadnej kwoty). Marek pisze o tanim stołowaniu się w mieście i o możliwościach
spędzania wolnego czasu za grosze.
Z
tych opisów płynie wniosek, ze ludzie w Stanach przede wszystkim ufają sobie
nawzajem, a nie z miejsca podejrzewają, że chcesz ich oszukać. Są bezwzględnie dumni
z tego, że ich kraj powstał dzięki ich pracy i że mogą w nim dużo zmienić, bo
mają wpływ na rządzących i na to, jak wydawane są ich podatki. Marek jest
zadowolony, jak działa Arlington, w którym mieszka, głównie z powodu inicjatyw na
rzecz mieszkańców, takich, jak edukacja i rozrywka. Są one tam finansowane z
kieszeni podatników. Hasło”Wszystko jest dla ludzi” ma zatem w Ameryce pełniejszy
sens, niż tylko, jak w Polsce, częściowy. Tu tym hasłem tłumaczy się nadużywanie
pewnych zachowań. Tam – realizację pomysłów, które można z pożytkiem
zrealizować.
A
jednak zmęczyło mnie to zadowolenie Autora Ameryką i czytając, czekałam, aż znajdzie
się kawałek równoważący te zachwyty. Znalazłam jeden i on, według mnie, uratował
całość. Bez niego nie mogłabym przełknąć tego kawałka amerykańskiego tortu. Piękność bez maleńkiego uszczerbku nie byłaby
tak autentyczna.
Polecam
wszystkim spróbować!
Marek
Wałkuski, Ameryka po KaWałku. Kraków
2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz