Dziś to pytanie może wywołać jedynie zwykłe
wzruszenie ramion. Obojętność? Nie, zaraz zaraz…Skąd takie pytanie w ogóle?
Tata zobaczył moje książki na stole. I zaraz z błyskiem w oku zapytał: Kto się
boi Virginii Woolf? – No właśnie. – Dziś chyba nikt albo wszyscy. A jest czego!
Skończyłam fantastyczne Siedem szkiców autorki, której należy
się bać. Zastanawiałam się, dlaczego tak zafrapowała mnie ta lektura. Chyba dlatego,
że zmusiła mnie do wnikliwego czytania, to znaczy z m u s i ł a mnie, nie pozwoliła
prześlizgiwać się oczom po kartce. Musiałam analizować każde zbudowane
starannie zdanie. Co ciekawe – w miarę postępowania – stało się to naturalne.
Po prostu uległam rytmowi i stylowi Ms. Woolf. Żeby nabrać nieco innej
perspektywy do jej twórczości i osoby obejrzę dziś ze Świętym …Kto się boi Virginii Woolf? Z 1966 roku!
Dzięki, Tato!
W kolejce w mojej głowie czekają na
usystematyzowanie wrażenia z Cząstek
elementarnych Michaela Houellebecqa.
W kolejce czytelniczej tymczasem
ustawiły się:
- Doris Lessing, Mrowisko. Warszawa 2007.
- Doris Lessing, Idealne matki. Warszawa 2013
- Maria Poprzęcka, Uczta bogiń: kobiety, sztuka i życie. Warszawa 2012.
- Virginia Woolf, Noc i dzień. Kraków 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz