Poproszona przez znajomą maturzystkę o pomoc w przygotowaniu
do prezentacji, a tym samym zobowiązana do odświeżenia sobie treści książki,
odkurzyłam znaleziony egzemplarz…Ludzi
bezdomnych Żeromskiego.
Utwierdziłam się w przekonaniu: są książki, które czyta się
tylko na siedząco.
Usiadłam przy pierwszym rozdziale: co za filmowy początek:
Luwr, posąg Venus z Milo i podziwiający go młody, przystojny mężczyzna.
Wielbiciel sztuki a do tego praktykant medycyny. „W tak sprzyjających
okolicznościach pewnie zaraz kogoś spotka” - myślę - i rzeczywiście! – Spotyka. Młode panny z
Polski, pod opieką swej babci i guwernantki, przebywające akurat w Paryżu i też w Luwrze na
wycieczce, bo to do edukacji młodych panien z dobrych domów należy. Rozsiadam
się wygodnie. Hm, tak krótko, a już wiemy, że coś będzie na rzeczy…Zwłaszcza że sylwetka młodej
nauczycielki, podróżującej z pannami i ich babcią, jest opisywana dość szczegółowo i to nie
tylko poprzez wyrażanie śmiałych sądów o zgromadzonych w Luwrze dziełach…
Judyma zaciekawia ta odważna osóbka, a do tego ulega on tajemniczemu spojrzeniu
jednej z młodszych panien Olszańskich. Wszystko to zapowiada pewną powieść
obyczajową, zachęca do zmiany miejsca czytania, choćby do przeniesienia się na
kanapę. Wygoda i komfort pewnych konwencji szepczą cicho, że warto sięgnąć przy
czytaniu po bombonierkę…
Nie przeniosłam się jednak na żadną otomanę, bo akurat akcja
przeniosła się do Warszawy, a ja wraz z nią. Spod paryskich markiz na
niewygodne salony polskiej szlachty i inteligencji początku XX wieku. Gdy na
scenę wkracza społeczeństwo polskie i polityka, mogę tylko stłumić krzyk O tempora! O mores!
Konwencje trafił
szlag.
Nie chce mi się już siedzieć, ale siedzę dalej i czytam o
Judymie Tomaszu. Czuję narastającą agresję wobec tego doktorka, który chciałby zmieniać,
robić, reformować…A przecież medycyna jest interesem, jak każdy inny!
Judym próbuje przekonywać, że to powołanie i moralny
obowiązek każdego konsyliarza, by być kimś więcej niż lekarzem. By zadbać o
społeczeństwo zmęczone pracą na nowych kapitalistycznych warunkach. Próbuje, ale
nieskutecznie. Jego wystąpienie w domu doktorostwa Czerniszów jest porażką.
Irytująca i zadziwiająca jest wiara tego doktora w to, że
uda mu się zmienić środowisko i popchnąć „bryłę z posad świata”. Czy dzisiejszy
Judym zostałby we Francji, na Zachodzie i tam próbował swoich sił jako lekarz?
Może. Przecież dziś nie ma prawdziwych ojczyzn, dla których warto coś zmieniać,
są lepsze i gorsze warunki bytowe, można wybrać to, co korzystniejsze finansowo.
Praca wolontariuszy jest dobra, o ile podejmuje się ją w pewnym wieku, a potem
można pochwalić się w CV, że pracowało się dla organizacji czy fundacji non-profit.
Dlaczego miałabym wstać z tego krzesła i przestać czytać?
Siedzę dalej i czytam, robię notatki, przyklejam kolorowe karteczki oznaczając
cytaty. Jeszcze raz czytam te dziwne i urzekające humorem i zmysłem obserwacji,
fragmenty o Dyziu i o bratowej Tomasza w podróży. Wspaniałe ślady wielkich
powieści w nich odnajduję. Już chcę wstać i popatrzeć przez okno, ale za chwilę
pojawia się romantyczna i konwencjonalna postać romansowa, guwernantka Joasia.
Wraz z ukazaniem się jej na kartach powieści, jestem świadkiem kolejnej porażki
Judyma, który w finalnej scenie zostawia ukochaną kobietę. Co za tupet. Co za
gest. Nie wiem, czy bym wybaczyła taką postawę. Wątpię, bym kiedykolwiek
zapomniała.
Dlaczego on się tak bał zostać z ukochaną? Czyżby nie miał
siły? Musiał swoją donkiszoterię kosztem tej wybranej przez siebie dziewczyny
kontynuować?
Gdyby pomyśleć o takim współczesnym odpowiedniku doktora
Judyma: jedzie tam, gdzie jest mu lepiej i tam pracuje w swoim fachu. Nie ma
skrupułów, co nie znaczy, że jest niemoralny. Po prostu liczy się dla niego
komfort pracy, warunków socjalnych, przyzwoita pensja. To sprawia, że czuje się
dobrze, stać go na założenie rodziny. Przecież trzeba pracować i normalnie żyć. Nie uważam, żeby równało się
to z hańbiącą etykietką „dorobkiewicza” i „mieszczucha”. Rezygnować z siebie w
imię jakiś absolutnie nierealnych celów? Przecież to lekkomyślne.
A gdyby napisać taką powieść-kontynuację losów Judyma albo
ciąg dalszy pamiętnika Joasi. Kim by się stała? Agresywną feministką czy
przykładną żoną dobrze zarabiającego bankiera, mającą stałego kochanka?
Prywatną nauczycielką a może podróżniczką, która wybrałaby się w dalekie
wojaże, by nigdy stamtąd nie powrócić? Gdzie i jak by żyła? W jaki sposób
przestała by być konwencjonalną postacią, stworzoną jako tło dla poczynań
ideowca?
Muszę wstać i to przemyśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz