Męskie
granie. Należę do tych czytelników, którzy Mury
Hebronu uznają za wyłom w świecie literackim. Dlatego oczekuję od każdej
nowej książki Stasiuka, że zabrzmi echem
tej pierwszej. Tej, która brawurowo wdarła
się do mojej świadomości i uprzytomniła
mi, co to znaczy mieć odwagę pisarską.
Wiele
razy moje oczekiwania wobec powieści Stasiuka się nie spełniły. Długo zabierałam
się do czytania Wschodu; obawiałam
się spotkania z książką, który będzie męcząca w swojej przewidywalności tematyki
i stylu. A jednak! Wschód może nic nowego w tematyce nie odkrywa, ale jego opis! Znalazłam
w nim tyle, że wystarczyłoby za podróż tam i z powrotem.
Na
początek: czas. Płynie Autorowi jak zwykle,
w podróży. Dokąd go ta droga prowadzi: oczywiście na Wschód. Do mitycznej
krainy, skąd początek wszystkiego… Nie, nie początek. Coś innego. Stamtąd
przyszli ci, co mieli na rękach dużo trofiejnych zegarków, ale karabiny mieli
na sznurkach, a kury, jak je już złapali,
gotowali w garze razem z piórami. A zatem ze Wschodu przychodzą wspomnienia o
złym czasie, w którym wojna i głód wywróciły porządek rzeczy.
Droga
na Wschód wiedzie od figur przydrożnych Matek Boskich, gdzie w maju gromadzą
się słowiańskie westalki ze swoimi następczyniami, by prosić o łaski od swojej patronki.
Prośby o pomoc pobrzmiewają także w eterze:
Autor, podróżując na Wschód samochodem, słucha Radia Maryja, skąd płyną prośby
o datki na utrzymanie radiostacji.
Ironiczne i gorzkie myśli Podróżnika przemieszają się tu z pewnością z myślami wielu
czytelników… Zaskakujące jest jednak to tymczasowe, właściwe chyba
doświadczeniu podróży, przyłączenie się na chwilę Autora do Pielgrzymów-radiosłuchaczy,
których celem jest uzyskać rozgrzeszenie i otrzymać wiekuistą nagrodę.
Autor
przedziera się przez tę podlubelską religijność wywodzącą się zarazem z
Jerozolimy, Watykanu i Ciemnogrodu, nie przestając się dziwić tej osobliwej
mieszance kultów. Wielokrotnie opisuje przykłady charakterystycznego dla nacji
mieszkającej między Bugiem a Wisłą, pomieszania hiperrealizmu (zwłaszcza w rozwieszonych
przy drogach reklamach mięsa z Carrefoura) z codzienną krzątaniną, by takie
mięso móc kupić. Typowe dla Stasiuka zdystansowane spostrzeżenia, wbijają go
mocniej w przynależność do tych nadrealnych kultowych społeczności. Paradoksalnie
podbija to mit nadbużańsko-nadwiślańskich ludów, których żywiołowość pozornie
tylko ucywilizowana, czeka na swoje pięć minut. Autor-obserwator do swoich reportażowych
migawek włącza opowieści babki i matki z czasów, których nosi podskórny znak.
Ten tatuaż zyskuje z czasem. Czas gra na korzyść rodzinnej pamięci.
Co z
tej podróży na Wschód ma wyniknąć: rozumienie siebie w konfrontacji z polityczno-geograficznym
tworem, od wieków budzącym ambiwalencję? Czy może chodzi o to, by wyszczekać
swój strach do lustra? Kto lub co nim jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz