(…) Może gdyby wychowywał się pod
wpływem śląskiego ojca, jak inni, to przesiąkłby tą miałką śląską rzetelnością,
która ceni tylko konkret, wymierność, pracę fizyczną, posłuszeństwo, pokorę,
asekuranctwo w tym, co spontaniczne, połączone z tępą odwagą, skupioną na
obowiązku. Wyrastają z tego mężczyźni zacięci, pracowici, o nielichej
inteligencji technicznej, przyziemni, spolegliwi i konkretni. Gardzący
siedzącymi w szynku ôżyrokami, chadzający do kościoła tytułem społecznego zobowiązania,
acz nie przepadający za farŏrzym, kobiety traktujący bez afektu i bez pogardy.
Ludzie porządku. Pozbawieni aspiracji i niezwykłych przygód. (…)
Rozmawiamy o mieszkańcach Górnego
Śląska. Autor powyższych słów jest odważny, zna środowisko, bo sami mieszka w
Pilchowicach. Nie boi się mówić o tym, co słyszy, co zna z opowieści
zasłyszanych w różnych dziwnych miejscach na Śląsku. Od różnych ludzi. To, co
przedstawia, posługując się zapisaną fonetycznie gwarą śląską, w języku
niemieckim i po polsku, pozwala zobaczyć historię kawałka ziemi. Terytorium, o
którym uczyliśmy się z podręczników, problematycznej dzielnicy, w której wpływy
polskie i niemieckie wytworzyły konglomerat kultury świadomej swej odrębności.
Odrębności przede wszystkim językowej i odrębności postrzegania świata, a w
konsekwencji mentalności ludzi, z którą można walczyć albo się na nią zgodzić i
po prostu ją uznać.
Ja ją neguję i z tej negacji
rodzi się moja fascynacja czytanymi historiami mieszkańców Górnego Śląska.
Ulegam przede wszystkim stylowi Autora: brutalnemu, mrocznemu, wydobywającemu z
zachowań ludzkich całą prawdę. Bronię się przed nią, ale czytam dalej. Do
jakich granic poprowadzi mnie tytułowy drach, czyli latawiec, łobuz, złośliwy
duch – taki poltergeist śląski. W
trakcie czytania przeczuwam, do czego może prowadzić taka wycieczka, w której
przewodnikiem jest mieszkaniec żywiołów. Ten, dla którego ziemia, niebo, śmierć
i pory roku, miłość, to jedno.
Przenikające się czasy w
rodzinnych historiach dwóch śląskich rodów: Magnorów i Gemanderów, splatają się
w figurę węża Ouroborosa, połykającego własny ogon. Czas dla mieszkańców
szczegółowo wymienianych miejscowości na Górnym
Śląsku jest siłą najwyższą. Uderzająca jest zarazem ich nieświadomość trwania w czasie – porażająca, tak samo, jak ich niema i tępa zgoda na to, co przynosi los. Powstania i wojny w Gliwicach (Gleiwitz), Nieborowie (Nieborowitz, a potem Neubersdorf), to opatrzność, na której siłę trzeba się zgodzić, bez zaangażowania, bez politycznych dylematów, które omijają świadomość bohaterów, ledwie muskając ich umysły.
Śląsku jest siłą najwyższą. Uderzająca jest zarazem ich nieświadomość trwania w czasie – porażająca, tak samo, jak ich niema i tępa zgoda na to, co przynosi los. Powstania i wojny w Gliwicach (Gleiwitz), Nieborowie (Nieborowitz, a potem Neubersdorf), to opatrzność, na której siłę trzeba się zgodzić, bez zaangażowania, bez politycznych dylematów, które omijają świadomość bohaterów, ledwie muskając ich umysły.
Zastanawiam się, czy ta powieść
zdemitologizowała Ślązaków? Uruchomiła we mnie inną perspektywę, która zmieniła
moje stereotypowe postrzeganie mieszkańców takiego Rybnika? Zrozumienie ich
pretensji? Wzbudziła we mnie empatię dla wdów śląskich, które straciły mężów w
kopalni?
Bohater, który nie przesiąkł
śląską miałkością i który nie „robił na grubie”, jak inni, Nikodem Gemander, świetny architekt, nie unika
swojego losu. Drach zna jego przeznaczenie. Nikodem dowiaduje się o swoim
przeznaczeniu jak zwykle, w najmniej nieoczekiwanym momencie. Przerażająco dla
czytelnika. Który musi się zgodzić na taki koniec.
To bezustanne zdziwienie,
towarzyszące kolejnym, jak zwykle niespodziewanym odejściom kolejnych
bohaterów, dotknęło i mnie.
Tak, jak i wszyscy odchodzący,
nie zapamiętałam słów dracha o nieuniknionym fatum, przed którym nie ma
ucieczki. Tylko czytałam, co powtarzała ustami dracha jedyna postać powieści, Stary
Pindur. Miejscowy mędrzec, który powiadał, że kamień, woda, człowiek, sarna –
to jedno. Jak można się domyślić, opowieściom Pindura przysłuchiwali się
jedynie najmłodsi, jednak i u nich ta najstarsza wiedza nie zakiełkowała, a los
nie oszczędził Starego Pindura.
Z czym zostaję po rozmowie z
Autorem? Z Drachem w podróżnej torbie i nadzieją na rychłe spotkanie z
pisarzem na jego wieczorze autorskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz