Powyżej narożnika wanny w rogu ściany
zawisł pajączek. „Strzepnij go” – powiedziała mama. Nie strzepnęłam. Patrzę na
niego codziennie i chyba nawet w myślach witam się z nim i żegnam. A on sobie
wisi – a niech sobie wisi, dopóki struga wody go nie strąci. Przecież nikomu
nie przeszkadza.
Jeśli bliżej mu się przyjrzeć i
głębiej przy tym zastanowić – taki mały pająk jest pożyteczny: łapie muchy.
Czeka sobie na swojej pajęczynce ze stoickim spokojem, aż taka roztargniona mucha
nie wpadnie w jego sieci. A muchy są, jak wiadomo powszechnie, brudne, bo
siadają gdzie popadnie i przenoszą mnóstwo zarazków, nikt ich nie żałuje, gdy
wpadną w pajęczą pułapkę i zostaną ofiarami brutalnego świata przyrody.
Muchy są paskudne. Zgoda. Ale pająki,
mimo swoich pożytecznych zajęć, też nie są ulubieńcami opinii publicznej.
Uchodzą w jej mniemaniu za odrażające. Że kosmate. Że z długimi nogami. Pod
mikroskopem widziane są po prostu potworne. Arachnofobia mniej lub bardziej
uświadomiona męczy nas wszystkich. Na nic racjonalne, empiryczne dowody na pożyteczność
pająków. Braku urody nie potrafimy niczemu i nikomu wybaczyć.
To chyba nie tylko niemożność
akceptacji brzydoty. To jakiś nieuświadomiony lęk przed zarażeniem się nią, jak
przed chorobą. Do tej pory sama nie znałam takich obaw, dopóki nie sięgnęłam po
powieść Ptaszyna. Z zaskoczeniem dla samej
siebie przyznałam się do tych lęków i do wielokrotnych w życiu cichych
stwierdzeń: jak dobrze, że mnie to nie spotkało. Wstyd? Trochę. Ale oprócz tego
coś więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz